Wypchaj się
25 września 2009 o godzinie 12:57, w kategorii Jabłuszka.
Kilka dni temu, przy okazji uruchomienia wypychania poczty w Gmailu zastanawiałem się co zrobi Apple – na przykład czy obniży ceny za MobileMe… Dziś już wiem – odpowiedź brzmi nie. A konkretniej – na pewno nie z tego powodu. Owszem, plotki o otwarciu przez Apple olbrzymiej farmy serwerów pozwalają snuć różne domysły – także marzycielom którzy chcą powrotu do starych dobrych czasów iTools (2000-2002) kiedy to każdy nabywca maka dostawał konto pocztowe i kilka sieciowych usługa za darmo – jednak ostatnie zmiany w Gmailu na pewno się do tego nie przyczynią. Ale może zacznijmy od początku…Push – oto obiekt pożądania. Dodajmy raczej trywialny bo przecież nie jest to wcale nic takiego wielkiego jak mogłoby się wydawać obserwując gorączkę i entuzjazm użytkowników. Po prostu, mając takie konto otrzymujecie pocztę wtedy kiedy przychodzi a nie wtedy kiedy program pocztowy sprawdzi czy przyszła. Tyle. Biorąc poprawkę na kilkusekundowy poślizg i zakładając, że jeśli wam naprawdę zależy, ustawicie sobie powiedzmy krótki, 60 sekundowy interwał pomiędzy kolejnymi próbami, zysk jest raczej mizerny. Lecz oczywiście nie w tym rzecz. Push pozwala oszczędzić nie tyle czas ile baterię – jest to bowiem technologia przeznaczona dla urządzeń mobilnych. Dodajmy, fajna technologia. Każdy przecież lubi być na bieżąco. Takie czasy – prędkość i przyjemność – sami wiecie Zresztą bądźmy sprawiedliwi, taka poczta w telefonie może być przecież przydatna, opłacalna i użyteczna. Wszystko zależy od tego czym się człowiek zajmuje. I to nie podlega kwestii. Właściwe pytanie brzmi ile to jest warte dla kogoś kto po prostu chce mieć mimo, że właściwie nie potrzebuje…
Jak wiecie MobileMe pozwala cieszyć się pushem za sto dolarów rocznego abonamentu. To drogo. Drogo mimo wszystkich tych fajnych dodatków, prostego hostingu, integracji z iLife, rozbudowanej synchronizacji, sieciowego dysku i całej reszty. Gmail – jak wiadomo – od kilku dni pozwala wypychać za darmo. Tylko co z tego? Owszem, gdy chodzi o normalne konto nie ma o czym mówić – dzięki Google czasy kiedy darmowe konto pocztowe oznaczało głównie spam i kłopoty dawno już minęły. Gmail radzi sobie świetnie, lepiej nawet niż niektórzy komercyjni dostawcy. Wiem, bo korzystam i sobie chwale. Ale gdy chcemy mieć pusha zaczynają się schody. Dlaczego? Otóż całe to wypychanie nie ma właściwie sensu bez IMAP. Jeśli macie konto pocztowe typu POP wszystko jest proste – komputer łączy się z serwerem i pobiera wszystkie wiadomości na dysk. Cała poczta trafia więc do waszej skrzynki odbiorczej, a wasz program pocztowy filtruje ją według zadanych reguł i wrzuca sobie do odpowiednich katalogów – spam do śmieci, blogowe komentarze do komentarzy, listy od cioci Bożenki do listów od cioci Bożenki i tak dalej. Mamy nad tym pełną kontrolę. Serwer zajmuje się tylko wysyłaniem wiadomości i pilnowaniem aby nie wysłać ich powtórnie. Tymczasem IMAP przenosi wszystkie tego typu zadania na serwer – to serwer filtruje, przenosi i pamięta, które z nich przeczytaliśmy a które nie – program pocztowy wyświetla tylko rezultat jego pracy. Obojętnie czy skorzystacie z komputera w domu, z pracy, z iPhona czy kawiarenki internetowej, raz przeczytany mejl zawsze będzie przeczytanym mejlem. Ma to oczywiście sporo zalet i jedną poważną wadę ale mniejsza już o to…
Jak powiedziałem wcześniej – push bez IMAP nie ma sensu. Sami zresztą pomyślcie, siedzicie sobie w domu, czytacie pocztę na komputerze a telefon co chwilę piszczy – bierzecie go w końcu do ręki a tam 54 przeczytane-nieprzeczytane wiadomości. Albo jesteście poza domem, telefon notorycznie domaga się waszej uwagi więc mu ją poświęcacie a gdy wracacie wszystko trzeba jeszcze raz powtórzyć na komputerze. Nie mówiąc już o tym, że wasze odpowiedzi są albo w telefonie albo w komputerze… Słowem, oczywisty nonsens. Kłopot w tym, że googlowy IMAP jest po prostu TOPORNY. Pal już sześć konfigurację – robi się to raz więc można przeboleć. Pal sześć brzydki i zupełnie nieprzejrzysty interfejs webowy – w końcu po to konfigurujemy czytniki żeby z niego nie korzystać. Pal sześć idiotyczną strukturę katalogów i niezrozumiałe, zdublowane albo niepotrzebne domyślne ustawienia, gwiazdki i cały ten cyrk – wprawdzie wygląda to okropnie, trzeba to usuwać a w przypadku konta z pushem jest to w ogóle niemożliwe ale OK. Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Więc pal sześć. Jednak najgorsze są etykiety. Etykieta to coś w rodzaju metatagu, flagi czy słowa kluczowego a jej praktyczne użycie to po prostu wynik wyszukiwania. Etykiety są lepsze niż foldery – twierdzi Google. Nosz kurde – chyba na pececie!
Prosty ze mnie człowiek i mam nieskomplikowane potrzeby – chciałem tylko posortować przychodzącą pocztę według kilku, dosyć prostych kryteriów. Wiecie o co chodzi – to tu, to tam a reszta zostaje jak jest. W zamian dostałem jednak to tu i tam, tamto tu i tam a reszta okazała się być „wszystko razem w jednym miejscu”. Owszem, da się to jakoś obejść – o ile tylko całkiem zrezygnujecie z używania skrzynki odbiorczej (inbox). Dzięki etykietom-które-są-lepsze-niż-foldery zawsze będzie tam bowiem tysiąc nieprzeczytanych wiadomości. Wolę już nie wspominać jak koresponduje taka konfiguracja ze stacjonarnymi klientami poczty czy ich rozszerzeniami jak np. DockStar. Koniec końców, po kilku dniach i kilkunastu godzinach prób i testowania kolejnych wariantów ostatecznie podziękowałem – co za dużo to niezdrowo. Jasne, push z Gmailem działa całkiem dobrze ale moim zdaniem nie da się go używać. A już na pewno – przyjemnie używać. Z rozpędu postanowiłem jeszcze sprawdzić jak wygląda to w MobileMe i wierzcie lub nie ale po dwóch dniach z googlowym interfejsem, googlowymi pomysłami i ich sadystyczną realizacją poczułem się jakbym przesiadł się z Windows na OS X. Nie dość, że wszystko jest przejrzyste, zrozumiałe i estetyczne to – co ważniejsze – działa dokładnie tak jak powinno. Od razu, gładko i przyjemnie. Niczego nie trzeba poprawiać, Mail nagle doskonale sprawdza się jako klient IMAP a iPhone zyskuje kilka atrakcyjnych możliwości. A przecież poczta w domenie me.com to tylko fragment większej funkcjonalności…
Reasumując, Gmail nie stanowi dla MobileMe żadnej konkurencji. Mógłby, zapewne bez trudu, gdyby tylko komuś w Google przyszło do głowy pomyśleć nad użytecznością oferowanych rozwiązań. Owszem, Gmail działa. Ale liczy się przecież to jak działa. Owszem, Gmail jest za darmo. Ale liczy się też ile kosztuje czasu i wysiłku. Owszem, Gmail oferuje setkę opcji, laboratorium, zaawansowane ustawienia i Bóg wie co jeszcze ale co z tego skoro nie da się go ustawić tak żeby działał i wyglądał jak chcemy? Tymczasem MobileMe to produkt działający od razu po wyjęciu z pudełka. Prosty, przemyślany i doskonale zintegrowany z systemem i applowskimi aplikacjami. Wszystko czego wymaga od użytkownika to podanie loginu i hasła. Nic więcej – reszta odbywa się już automagicznie. Gmail taki nie jest. Wymaga ręcznej konfiguracji, jest zagmatwany w obsłudze i już na wstępie wymusza na użytkowniku sporo całkiem żmudnej dłubaniny i sporo kompromisów. Mowa tu oczywiście o samej tylko poczcie – nie mam zamiaru porównywać innych usług Google z MobileMe, mimo kilku stycznych to dwa zupełnie różne światy. Nie chce też namawiać was do zakupu – MobileMe jest świetne jeśli potrzebujecie dobrego konta pocztowego, hostingu na domową stronę, wygodnej synchronizacji kilku urządzeń/komputerów i tym podobne – nie sądzę jednak aby warto tyle płacić za samą tylko pocztę albo którykolwiek ze składników. Sto dolarów czy siedemdziesiąt dziewięć euro rocznego abonamentu to na polską kieszeń za drogo – nie mam wątpliwości. Chodzi o coś innego. Cała ta historia to kolejny argument za tym, że tylko kompleksowe podejście i prawdziwa a nie pozorno czy deklarowana integracja pozwala na stworzenie skutecznej i przyjaznej człowiekowi techniki. Otwartość, standardy, dostępność to ciągle zbyt mało. Rzecz w końcu nie w tym aby zaoferować ludziom rozwiązanie, którego z braku laku muszą używać ale w tym żeby było ono tak pomyślane aby chciało się go używać. Szkoda, że tak niewielu usługodawców/producentów zwraca na to uwagę.