Sens: instrukcja obsługi
4 listopada 2009 o godzinie 16:28, w kategorii Jabłuszka.
Wiecie jak jest – wszyscy umrzemy! Świńska grypa na Ukrainie skutecznie zaspokaja nekrofilskie ciągoty dużych mediów ale serwisy technologiczne nie mają tak łatwo. Od miesięcy nie wybuchł żaden iPod, nikomu znanemu nie przeszczepiono wątroby, permanentna inwigilacja nie wzbudza już zainteresowania a pisać przecież trzeba… Dlatego dziś niezdrową ekscytacje budzi informacja o odrzuceniu z App Store książki Jasona Snella „iPhone reference manual”. Apple zadziwia po raz kolejny – pisze technonews.pl – ta firma ma pewien niesłychany talent – gdy tylko uznamy, że widzieliśmy już wszystko, Apple potrafi zadziwić nas po raz kolejny. Tym razem do App Store nie wpuszczono pewnej książki. Dlaczego? Bo zawierała w tytule słowo… iPhone. Zachowanie firmy z Cupertino to już groteska – wtóruje engadget – Jason Snell, redaktor naczelny magazynu Macworld, dowiedział się właśnie, że jego przewodnik po iPhone’ie został odrzucony za… używanie słowa „iPhone”. Apple nie lubi, gdy ktoś używa ich znaków towarowych, ale przecież w przypadku książki będącej swoistą instrukcją obsługi firma mogłaby zrobić wyjątek. Co śmieszniejsze, Apple dzieli autorów na równych i równiejszych. Taki David Pogue jakoś nie miał problemów z zamieszczeniem podobnej publikacji – pisze z oburzeniem Bartek Nowak przywołując za przykład wydawnictwo O’Reilly zatytułowane „iPhone: The Missing Manual”.Taaaak. Doskonale rozumiem ten problem, sam czekałem 115 dni zanim „Inaczej niż w raju” trafiło do App Store i nie mam zamiaru usprawiedliwiać polityki Apple w tym zakresie. Wiem, że jest kontrowersyjna, irytująca i że nawet 100 tysięcy dopuszczonych na rynek tytułów nie tłumaczy pewnych wpadek. Jednak na prawdę nie potrafię uwierzyć w to, że ludzie piszący o technice, i to nie hobbystycznie, po szkole i na własnym blogasku ale zawodowo, za pieniądze Agory i AOL – a więc wielkich koncernów – są aż tak durni! Przecież nie chodziło tu wcale o słowo iPhone w tytule a o wymowę całości! Tytuł książki Snella brzmi jak tytuł oficjalnego podręcznika czy instrukcji obsługi – i nic w nim nie wskazuje na to, że jest to niezależne od Apple wydawnictwo – podczas gdy tytuł książki Davida Pogue nie zostawia takich wątpliwości. Naprawdę tak trudno to dostrzec? Nawiasem mówiąc Missing manuals to seria książek, która w Polsce ukazywała się z ładnie spolszczonym podtytułem „w zastępstwie brakującej instrukcji”. Zaskakujące tłumaczenie, nieprawdaż? Zatem – co w tym do licha dziwnego, że Apple nie chce publikować cudzych treści pod własną marką nawet jeśli są przychylne i merytorycznie bez zarzutu? Od kiedy to czytelność i przejrzystość katalogu to wada? Czy naprawdę ktoś uważa, że użytkownicy chcą ściągać i płacić za treści lub programy, które nie są tym czym się wydają? Cóż, jakoś trudno mi w to uwierzyć… Zamieszanie to raczej kiepski sposób na biznes – nie sądzicie? Na koniec polecam wam jeszcze jeden prosty eksperyment – uruchomcie iTunes i przeszukajcie sobie App Store pod kątem słowa iPhone. Znajdziecie przynajmniej kilkanaście tytułów, nie tylko książek, których autorem – niespodzianka! – nie jest wcale David Pogue… Fakty przeczą teorii? Och! Tym gorzej dla faktów!
Jak widzę sprawa ma jeszcze drugie dno bowiem książka Snella ze zmienionym tytułem trafiła do App Store już po 12 godzinach – więcej znajdziecie u MacKozera.