Nawet ciasteczka mogą być dobre albo złe…
8 sierpnia 2008 o godzinie 21:45, w kategorii Jabłka.
Świat obiegła wczoraj sensacyjna wiadomość, że w iPhone wbudowano mechanizm dzięki któremu Apple może bez naszej zgody i wiedzy zablokować – lub nawet usunąć – z naszego telefonu dowolną aplikację. Zgroza, prawda? Otóż nie – nieprawda, że aż zgroza! Sensacyjne doniesienia firmował nazwiskiem Jonathan Zdziarski autor dwóch książek o programowaniu dla iPhona i były członek hakerskiej grupy dev-team. Słowem osoba kompetentna. Tym bardziej dziwi, że nikt nie posłuchał tego co ma on na ten temat do powiedzenia… Zacznijmy więc od początku – Zdziarski faktycznie odkrył ślady wskazujące na to że iPhone posiada jakąś bliżej niesprecyzowaną czarną listę aplikacji ale też nic więcej – żadnej podejrzanej aktywności, żadnych niebezpiecznych zachowań. Po kilku prostych testach okazało się też, że iPhone nie tylko nie wysyła do Apple żadnych informacji na temat używanych przez nas programów, ale też nie blokuje ani nie usuwa niczego z telefonu a tylko pobiera z sieci listę i odcina podejrzanym aplikacjom dostęp do funkcji sytemu związanych z GPS nazywanych Core Location. Zasady korzystania z nich zostały zaś precyzyjnie określone w iphonowym SDK i od dawna stanowią źródło krytyki całej platformy i choćby już z tego powodu trudno zarzucić im niejawność.Łatwo też wyobrazić sobie w jakim celu powstał ten mechanizm – cały proces ma po prostu zagwarantować bezkolizyjne funkcjonowanie telefonu w systemie GPS. I tyle. Zdziarski przeczuwał to zresztą od samego początku i nawoływał do wstrzemięźliwości w formułowaniu wniosków a węszących sensacyjny materiał dziennikarzy i blogerów nazwał nawet wanna-be-watergate-journalist… Mimo to większość serwisów internetowych poświęconych komputerom a także kilka zupełnie niekomputerowych gazet opublikowała niepełne lub wręcz nieprawdziwe informacje nadając im sensacyjną – a przy tym oczywiście – jednoznacznie negatywną wymowę. Serwis osnews.pl donosił na przykład o biczu na hakerów, engadget pokazywał zdjęcie ET, który jak wiadomo przez cały film próbował zadzwonić do domu, a nie mający ostatnio dobrej passy dziennik.pl zilustrował swój tekst powyższą fotografią i nie pozostawiającym złudzeń podpisem: Apple podgląda właścicieli iPhonów… Wiem, że mamy wakacje i sezon ogórkowy w pełni ale to na prawdę przekracza już wszelkie granice! Co więcej już sam fakt kontaktowania się iPhona z applowską witryną wywołał w sieci prawdziwą histerię – mimo iż dziś informacje Zdziarskiego sprostował inny haker, John Gruber – a momentami nawet orwellowski seans nienawiści.
To o tyle nonsensowne, że iPhone jest od samego początku urządzeniem zamkniętym, zabezpieczonym i działającym w symbiozie z różnymi sieciowymi usługami – nie dość że pracuje w kompletnie niedemokratycznych sieciach GSM, to jeszcze łączy się ze sklepem iTunes i App Store a także usługami MobileMe. A przecież zarówno nasz operator jak i Apple zna dzięki temu nasze nazwisko, adres i numer karty kredytowej i bez trudu może zablokować nam do nich – to jest usług – dostęp. Po co więc miałby próbować jakiś łatwych do zauważenia i do tego podejrzanych sztuczek skoro może najzwyczajniej w świecie wysłać do nas list polecony z elegancko sformułowaną prawniczą groźbą? Nie wspominając już o tym, że za kilkanaście dni w świetle reflektorów ma ruszyć wreszcie ów złowrogi system notyfikacji oparty o applowskie serwery mający zastąpić działanie aplikacji w tle… Skąd więc ta panika? Zresztą dla porównania zobaczcie jak sprawę opisał PCWorld. Można? Widać można. Stali czytelnicy tego bloga wiedzą że jestem pierwszy w tworzeniu kasandrycznych scenariuszy odnośnie łamania zabezpieczeń iPhona i applowskich kontrataków niemniej – bądźmy sprawiedliwi – mimo wielu okazji nic takiego nie miało do tej pory miejsca… Zaś obwinianie Apple za to, że próbuje na różne sposoby zachować kontrole nad znoszącą złote jajka platformą przypomina oskarżanie o zabójstwo… noża.