Mały iPad
7 czerwca 2010 o godzinie 17:55, w kategorii Jabłuszka.
No i zobaczyliśmy czwartą wersje iPhona. Szkoda tylko, że okazał się prawie taki brzydki jak na zdjęciach z Gizmodo… Żyroskop, kamera wideo, a właściwie to nawet dwie kamery, pięciomegapikselowy aparat, wysoka rozdzielczość, mobilne iMovie do montażu, wideorozmowy – prawie jakbym widział jakąś wypasioną Nokię. Różnica będzie oczywiście wyraźna – applowskich wodotrysków będzie się dało, bez wątpienia, przyjemnie używać ale mówiąc szczerze ani mnie to ziębi ani grzeje. Co za dużo to niezdrowo. iPhone był fajny nie tylko za to co potrafił ale także za to czego nie robił – nowy wielozadaniowy iOS, nowy dopakowany kamerami aparat to zaprzeczenie minimalizmowi, który tak sobie ceniłem (ceniliśmy?). Less is more – pamiętacie? Te czasy mamy już chyba za sobą… Swoją drogą zobaczcie jak to się dziwnie plecie. Kiedy Apple pokazywało – lata już temu – swoje piękne komputery (iMac, Cube, iMac G4) budziły one zachwyt nie tylko możliwościami, niewielkimi jak na tamte czasy gabarytami i przemyślaną integracją ale także wyglądem. Miały swoją bryłę, oryginalną, pociągającą i odróżniającą się od reszty zwykłych beżowych komputerów. Słowem, wyglądały dobrze nawet gdy nie pracowały.Pokazywały też dobitnie, że istnieje jakaś – i to atrakcyjna – alternatywa dla burej, bezbarwnej i przykurzonej codzienności. Kiedy jednak technika poszła do przodu i kolejna generacja imaków bez przeszkód trafiła do obudowy monitora skończyła się finezja. Unikatowy design zniknął. Współczesny iMac wprawdzie nadal dobrze wygląda – zwłaszcza w porównaniu z pseudoeleganckimi pecetami – ale gdzież mu tam do starszego brata z procesorem G4! Wiecie chyba co mam na myśli? Popatrzcie tylko na powyższy obrazek! Nawet najbardziej designerski projekt monitora będzie w końcu przypominał tylko monitor. I tyle – nic więcej. Podobnie rzecz ma się z iPhonem – pierwszy wywoływał zachwyt, każdy kolejny co najwyżej życzliwe zainteresowanie. GPS? Fajnie. Kompas? Może się przydać. 99$?! Poproszę dwa! Cztery razy większy ekran? Tak! Mam ogrodniczki z wielką kieszenią na brzuchu. Ale miejsca na fascynację już tu nie widzę. Nowy iPhone jest więc bez wątpienia lepszy od poprzedników ale też – w jakimś sensie – gorszy. Nie mam złudzeń że go kupię – mój stary dobry „2G” już swoje wysłużył i należy mu się emerytura w przytulnej szufladzie ale wiem, też że mimo wszystkich tych wodotrysków, megaherców i strannie wyreżyserowanych zachwytów nie będzie to już to samo. Ot, po prostu kolejna komórka, z której wspaniałych możliwości zapewne nigdy nie skorzystam. Mam przy tym nieprzyjemne wrażenie, że kiedyś było tak, iż rynek wzorował się do Apple podczas gdy od jakiegoś czasu Apple coraz bardziej wzoruje się na rynku… Ale może po prostu to ja zbyt szybko się starzeję? Jedyna pociecha w tym, że applowskie „poważne zabawki” przynajmniej działają tak jak powinny. I oby tak zostało.
I jeszcze jedno bo ktoś to musi napisać – to był kolejny nudny keynote. Ani słowa o nowym OSX, ani słowa o normalnych komputerach, ani słowa o nowych programach lub chociaż ich aktualizacjach… Nic. Wiocha i tyle. Niestety zapowiadany szumnie koniec ery peceta oznacza też koniec ery maka.