Leopard – umarł king niech źyje król

                26 października 2007 o godzinie 15:35, w kategorii Jabłka.

Godzina zero wybiła! Oto więc garść spostrzeżeń z mojego bardzo bliskiego spotkania z Leopardem. Kilka uwag. Po pierwsze, starałem się nie powtarzać już raz podanych informacji – bardziej szczegółowe opisy działania i poszczególnych mechanizmów znajdziecie w moich wcześniejszych tekstach na tym blogu. Przez ostatni rok pisałem na ten temat całkiem sporo – zaglądnijcie więc koniecznie do relacji z pierwszego publicznego pokazu systemu na WWDC 2006 oraz do opisów tzw. wersji deweloperskiej oraz buildów 9A410 i 9A466. Sporo tam uwag, które dotyczą również wersji finalnej. Po drugie, pominałem systematyczną wyliczankę wszystkich nowinek – sporo na ten temat znajdziecie na stronach Apple, w oficjalnych materiałach prasowych oraz zapewne podczas prezentacji dwóch Pawłów – Pawła Tkaczyka w Warszawie i Pawła Nowaka w Krakowie. Sporo też pisali na ten temat inni blogerzy. Po trzecie, skupiłem się raczej na wadach niż zaletach – o tych drugich usłyszycie bowiem pewnie w najbliższych dniach nawet zbyt wiele. Po czwarte, wreszcie wszystko co przeczytacie poniżej to tylko moje skromne zdanie więc – proszę was uprzejmie – schowajcie wojenne topory. Chętnie się z wami posprzeczam ale boks wolę oglądać w telewizji. Zapraszam do lektury!

Finleoabtm2S


No i wreszcie jest. Nowy OS X. Czekaliśmy na niego ponad dwa lata. Obiecano nam rewolucyjne zmiany, ściśle tajne funkcje i technologie z przyszłości. Tymczasem lista zauważalnych gołym okiem i istotnych z punktu widzenia zwykłego użytkownika nowości jest raczej skromna – nowy Finder, QuickLook, mocno nowy iChat oraz Time Machine i Spaces. I… już. To praktycznie wszystko. Zaskakujące prawda? Jednak cała reszta to albo poprawki (hej! Safari 3.0 już przecież macie, od miesięcy dostępny był też Boot Camp) albo drobiazgi (nowy desktop i cała ta półprzezroczysta kosmetyka oraz w gruncie rzeczy niewielkie raczej zmiany w systemowych aplikacjach) albo też skomplikowana maszyneria ukryta głęboko pod maską. Oczywiście to ostatnie jest ważne – nawet pewnie ważniejsze niż cała widzialna reszta – tyle tylko, że normalny człowiek nie jest w stanie tego zauważyć nie wspominając już o tym, że mógłby to jeszcze docenić… Słowem, drogi czytelniku, jeżeli pasjonuje cię właśnie ten obszar i uważasz że w nowym systemi liczy się tylko zgodność z SUSv3, POSIX 1003.1 i być może jeszcze obsługa ODF koniecznie musisz o tym napisać obszerny tekst. Z góry dziękuję, zapewniam że bardzo chętnie przeczytam! A wracając do tematu… Oczywiście macie rację protestując – moja „krótka lista nowości” oznacza bowiem dla użytkownika masę zmian. Nowy Finder to przecież znacznie więcej niż tylko dwa słowa w zdaniu powyżej. Obok wydajności jaką oferuje zyskujecie jeszcze poprawionego Spotlighta, który pozwala m.in. na przeszukiwanie komputerów po LAN, łatwe współdzielenie ekranu, zupełnie do niczego niepotrzebny widok Cover Flow, prosty i zupełnie przezroczysty sposób na wymianę plików pomiędzy maszynami w lokalnej sieci a nade wszystko szybki podgląd ich zawartości – pisałem już że QuickLook to jest absolutnie genialne narzędzie? Słowa „nowy Finder” to tylko wierzchołek góry lodowej. To prawda. Zrozumcie jednak moje rozczarowanie – przecież to wszystko praktycznie już gdzieś wcześniej widzieliśmy…

Qlfinleo3Sd2

I tak… QuickLook to nic innego jak taki wypasiony MilkyWay, sieciowe możliwości Findera to z kolei odchudzony Apple Remote Desktop opakowany w uproszczony interfejs, Spaces to wprawdzie najdoskonalsza znana mi wersja wirtualnych pulpitów na świecie ale – przyznacie – idea ta znana była już starożytnym a osławiony powszechnymi ochami i achami TimeMachine to w gruncie rzeczy nic innego jak stare windowsowe przywracanie systemu. Ok. Celowo upraszczam i trochę was prowokuję – wiadomo, że Time Machine jest lata świetlne z przodu i tak dalej – ale przecież istota rozwiązania jest taka sama… Nieprawdaż? Jasne, diabeł tkwi w szczegółach ale czy to naprawdę wam wystarcza? Kilka odgrzanych – choć chętnie przyznam, że dobrze doprawionych – pomysłów i tyle? I nic ponadto? Co więcej, czy naprawdę będziecie używać wszystkich tych ładnie opakowanych „odsmażonych nowości” czy może tylko jednej, dwóch lub być może nawet… żadnej z nich? Mogliście do tej pory żyć bez wirtualnych pulpitów? Najprawdopodobniej mogliście. A nawet jeśli nie, łatwo było sobie z tym brakiem poradzić. Darmowe Virtue i komercyjne You Control: Desktops załatwiały (i nadal załatwiają!) sprawę. Skutecznie. Czy zatem Spaces to wystarczający powód aby wydać 130 dolarów? Otóż nie. A może Time Machine? Ilu z was będzie używać tego wszechogarniającego automatycznego backupu? Ekscytujemy się tą technologią i możliwościami ale właściwe pytanie brzmi – czy to jest całkiem fajne czy też może użyteczne?

Timemachfin23

Paweł Nowak zapytał mnie kiedyś czemu jestem uprzedzony do Time Machine. Czy taka plikowa maszyna czasu nie zmieni sposobu w jaki pracujemy przy komputerze? Przecież to potężny mechanizm zabezpieczający nasze dane – niewidoczny, działający w tle, cicho i niezawodnie. Pomyślany w najlepszy możliwy sposób. Tak. Być może tak. Ale za jakieś sześć lat. Wtedy kiedy dysk o pojemności 15 terabajtów będzie można kupić w sklepie za rogiem za 210zł. I to tylko o ile w youtube nie będzie w tym czasie zabawnych filmików w rozdzielczości HDTV^3 a kompaktowe cyfrówki nie bedą miały matryc 30 megapikseli. I tak dalej i tym podobne. Poważnie! Wcale nie żartuję! Niby dziś twarde dyski są już tanie i pojemne, prawda? A mimo tego mnie wciąż brakuje na nich miejsca… I odkąd pamiętam zawsze tak było. Kupiłeś nowy dysk, mijał tydzien i już myślałeś o następnym. Jedni zbierają gołe baby, inni empetrójki i diwiksy, jeszcze inni mają doskonałe kopie versiontrackera albo miliardy fotografii w kilkudziesięciomegabajtowych tifach… Otóż to – po prostu nie wyobrażam sobie nieskrępowanego automatycznego duplikowania tego wszystkiego jak leci… Przy czym podkreślam – ja. Być może dla was to wymarzone i wyczekiwane narzędzie. Być może uratuje was i wasze dane wtedy kiedy będziecie tego najbardziej potrzebować i być może macie już na biurku przygotowany odpowiedno duży dysk zewnętrzny. Ok. Dajcie znać jak się zapełni. Ja szczerze mówiąc na razie wolałbym program który pomoże mi pozbyć się nadmiaru plików i zamiast je powielać. Więc z odpaleniem Time Machine jeszcze poczekam.

Stacksfinalleo2

W porządku – być może dla części z was Time Machine jest poważnym argumentem za Leopardem ale na pewno nie jest nim dla wszystkich. Umiem wyobraźić sobie miliony używające na codzień Spotlighta ale miliony kupujące zewnętrzne dyski z myślą o backupach… No bez żartów! Ok. Co mamy? Spaces jest fajne ale można bez niego żyć, Time Machine robi wrażenie ale w teorii i nikt nie wie jak to będzie wyglądało w praktyce więc może skusi was nowe biurko? Na przykład Stacks – jedna z bardziej rzucających się w oczy nowości w GUI Leoparda? PRzykro mi to typowy wodotrysk. Wygląda dobrze ale niczemu nie służy. Poważnie. Jjeżeli wrzucicie sobie do doka zwykły folder uzyskacie ten sam efekt. Na pewno mniej spektakularny ale poza wizualnymi wrażeniami niczego nie stracicie. Rozwijane źdźbło (czy raczej może powinienem napisać wachlarz) pomieści zaledwie kilkanaście ikonek a po resztę i tak odeśle was do Findera. Widać to na obrazku powyżej. Tu i tu żeby otworzyć dokument trzeba będzie kliknąć dwa razy. Widok siatki też niczego nie ułatwia – po prostu otwiera okienko Findera tyle że ładniejsze lecz za to pozbawione całej funkcjonalności. Cały ten mechanizm jest zresztą chyba nieprzemyślany – coraz bardziej wydaje mi się, że dodali po prostu „ładny element graficzny” żeby było bardziej sexy i tyle – a przecież rozwinięty „kłos z ikonek” mógłby być np. przewijalny za pomocą kółka myszy. I wtedy faktycznie zyskalibyśmy podręczny i szybki dostęp do zawartości stosu… W obecnej formie to jednak tylko zawracanie głowy. Jedyna zaleta stosów jaką widzę teraz to czysty desktop, niezaśmiecony ikonkami ściąganych z sieci programów, obrazków, pedeefów itp. Wszystkie bowiem automatycznie trafią teraz na stos download – ale to bardziej zasługa domyślnej konfiguracji systemowych aplikacji które zgodnie zapisują pliki w jednym katalogu niż samego stosu, prawda? Cóż zatem nam zostaje apetyczneo? Cover Flow w Finderze? Nowa tapeta? Pseudotrójwymiarowy dok? Za 130 dolarów?

Iczatleofin4

Ok. A może nowy iChat. Jasne! Super! To jest to! Efekty specjalne i bluebox podczas wideorozmowy, prezentacje slajdów na odległość a nawet zdalna pomoc i udostępnianie własnego pulpitu rozmówcy – to robi wrażenie. Chwaliłem ten program wcześniej, choć nieco na wyrost bowiem we wcześniejszych buildach, z którymi maiłem do czynienia po prostu nie działał zbyt dobrze, a teraz w końcu miałem okazję zoabczyć go w akcji. I zdania nie zmieniłem. To absolutnie doskonała rzecz! Działa jak na reklamowych prezentacjach. Jedyny drobny minus – finalna wersja nie ma automatycznej sekretarki, którą to przez pewien czas testowano – a szkoda, bo to był naprawdę bardzo dobry pomysł… Czyżby więc to iChat 4.0 miał się okazać „powodem wystarczającym” do zakupu Leoparda? Drobny kłopot polega tylko na tym, że wszystkie te iczatowe perełki nie są niestety kompatybilne wstecz. Innymi słowy albo ty i twoi znajomi przesiądziecie się na Leoparda albo będziesz mógł pokazywać swoje zdjęcia i biurko różnym botom. Naprawdę appleu3test01 jest bardzo sympatyczny. No i druga rzecz – nie zapominajcie też, że nie pochwalicie się tymi wszystkimi fantastycznymi możliwościami kolegom siedzącym przed pecetami – pod Windows nie ma i prawdopodobnie jeszcze długo nie będzie pożądnego i kompatybilnego z iChatem klienta AIM. Słowem iChat 4.0 jest świetny – bez kitu i ironii – ale niestety świat używa Skype. Ok. To oczywiście nie jest argument przeciw. Załóżmy, że kupiliście już wszystkim krewnym maczki a znajomych namówiliście na switch. Macie teraz doskonały program do komunikacji. Tylko jakim kosztem? To prawda, dla bliskich sobie ludzi którym przyszło żyć w oddaleniu nowe możliwości w iChacie to spore udogodnienie, trudno temu zaprzeczyć – ale jeżeli wasza żona, rodzice czy dzieci siedzą w pokoju obok lub mieszkają parę kilometrów dalej czy naprawdę warto będzie za nie extra zapłacić? Nie wystarczy wam wersja 3.0?

Boticzatfin21A

No dobrze – powiecie. A może QuickLook? Twierdziłeś przecież, że wart jest każdych pieniędzy. Tak. Zgadza się. Ale żeby dla takiego drobiazgu zmieniać cały system? Ryzykować potencjalne problemy z kompatybilnością starszych wersji aplikacji (potwierdzone Disk Warrior, FileMaker, TechTool Pro)? Nie żartujcie! QuickLook to wisienka nie tort! Rozumiecie już co chcę wam powiedzieć? Leopard jest doskonały, kusi czaruje i wiele obiecuje ale odczują to głównie ludzie którzy po raz pierwszy kupią ssobie maka. Jeżeli od dawna używacie Tygrysa nic was w nowym iksie tak naprawdę nie zaskoczy. Co najwyżej suma tych wszystkich tych drobiazgów w stylu zmiany nazwy pliku i inteligentnym rozpoznawaniu rozszerzenia, klikalnych linków w statusach AIM i jabbera czy wyświetlania współrzędnych przy robieniu skrinszotów (Shift++4). Oczywiście nie musicie się ze mną zgadzać – każdy z nas używa komputera inaczej i po swojemu. Jeden lubi jak mu skrzypce grają inny jak mu buty śmierdzą – mówi stare dosadne przysłowie. Rzecz w tym, że pewne rzeczy ułatwiają pracę i życie całej masie ludzi a pewne tylko kilku dziwakom… Poza tą nieodpratą potrzebą jaką czuje każdy prawdziwy makuser (i której źródłem jest prawdopodobnie tajne podziemne laboratorium w Cupertino) jestem bardzo ciekaw jak odpowiadacie sobie na pytanie – po co mi nowy system? Muszę go mieć bo… ciekawe jak zakończylibyście to zdanie? Komentarze czekają.

Coverflofinlo4A

Owszem trochę tutaj przesadzam. Trochę się czepiam. Nawet się troszkę wyzłośliwiam. To pewnie przez te wszystkie niespełnione obiecanki-cacanki. Miało być ponad 300 nowości i ostatecznie rzeczywiście jest. Na marginesie – kilku brakuje, na przykład tzw. hot spots, ale nie bądźmy małostkowi. Obszerny przegląd nowych funkcji – po polsku i w dwóch częściach – znajdziecie na appleblog.pl tutaj i tutaj. Dlaczego więc mimo to ciągle czujemy nieokreślony niedosyt? Cóż, wygląda na to, że znaleźliśmy się wszyscy w jobsowym polu zakrzywienia rzeczywistości (amerykanie nazywają to reality distortion field). Nic dziwnego, że przebudzenie niesie ze sobą pewien dyskomfort. Jednak przecież Leopard w ten sposób niczego nie stracił – to my straciliśmy głowę! Czekaliśmy z utęsknieniem na nie-wiadomo-co choć od początku wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia.

Iphone Tira Comica

Dobrze, ale czy to wszystko co napisałem powyżej oznacza, że Leopard jest taki słaby? Nie. Raczej to, że Tygrys był bardzo mocny. Przeskok z Pantery (10.3) na Tygrysa (10.4) faktycznie był trochę jak podróż w przyszłość. Przejście z 10.4 na 10.5 nie zapewnia już – mimo szumnych zapowiedzi – aż takich wrażeń. Zrozumcie mnie dobrze – wprowdzenie sprawnego i inteligentnego „wyszukiwania na żywo” to był olbrzymi skok jakościowy, którego nie zastąpi żaden, nawet najwspanialszy wodotrysk – ani wszędobylski CoverFlow ani rozwijany stos ikonek w doku ani nawet genialny QuickLook. Taki Spotlight po prostu zmienił nasze podejście do obsługi plików a leopardowe nowości choć momentami przecież bardzo użyteczne niestety nie przynoszą ze soba niczego takiego… I tu leży problem. Jeżeli macie maka z Tygrysem nie bardzo widzę sens w szybkiej aktualizacji.

Leofinbiurs2A7

Po prostu Tygrysa będzie stosunkowo łatwo „zleopardować”. Wystarczy tylko kilka aplikacji, nowa tapeta i praktycznie nie poczujecie różnicy. Owszem rozwiązania wbudowane w Leoparda będą pewnie bardziej spasowane z resztą systemu i aplikacji, na pewno będą bardziej eleganckie i być może także sporo tańsze (taki ARD na 10 stanowisk kosztuje 300 dolarów!) ale chodzi mi raczej o to, że nie są one nieosiągalne. To po prostu lepszy pokój, ale w tym samym hotelu… Innymi słowy Leopard nie przynosi nam żadnej rewolucji. Bądźmy jednak sprawiedliwi – przynosi za to masę drobnych poprawek, sporo od dawna wyczekiwanych ulepszeń, kilka zupełnie zbędnych wodotrysków (Cover Flow! Cover Flow! Cover Flow!) oraz kilka naprawdę bardzo fajnych narzędzi. Jak choćby te wbudowane w nową wersję Preview, które pozwalają w dziecinnie łatwy sposób wyodrębnić obiekt z tła. Mówie wam science-fiction! Narzekając warto jednak pamiętać, że Leopard to system właściwie niezbędny posiadaczom nowych maków – na intelach Tygrys sprawia czasem różne drobne choć irytujące kłopoty i juź z tego powodu warto będzie go zastąpić. Tak kończy się prowadząc ukryte podwójne życie… Leopard to zupełnie nowy rozdział – został stworzony z myślą o mocy dwurdzeniowych inteli, o pracy z dużą ilością pamięci i wizualnie krzykliwej konkurencji ze strony Visty… Jest po prostu dopasowany – i do nowego sprzętu i do oczekiwań i gustu użytkowników AD 2007. Słowem, mimo wszystkich powyższych zastrzeżeń, obawiam się, że nie macie wyboru!

Anulujleofin

Na szczególną wzmiankę zasługuje polski wątek w tej premierze – jak powszechnie wiadomo Leopard jest w całości spolonizowany i gada wreszcie jak normalny Polak. Na pierwszy rzut oka nie zauważyłem żadnych językowych dziwactw i mam głęboką nadzieję, że tak już zostanie. Jeżeli więc chcecie wreszcie mieć iksy po polsku – nie macie wyjścia – podoba się czy nie ale kupić będzie trzeba. Dłuuuuugo czekaliśmy na polską wersję wbudowaną w system OOTB – ale doczekaliśmy się. A także polskiej premiery w dniu premiery światowej! Miejmy nadzieje, że to dopiero początek zmian na lepsze. Jest jeszcze sporo do nadgonienia. Z niespodzianek – obok polskich linków do onetu, allegro, merlina itp. w Safari – zamieniono miejscami to nieszczęsne ż i ź na klawiaturze. Wreszcie jest normalnie – oczywiście o ile nie używaliście wcześniej maka z „oryginalnym makowym” układem klawiatury. Ja uźywałem i jak widać natychmiast zacząłem seplenić… Co ciekawe dopiero teraz okazało się, że w końcu i po tylu latach udało mi się skutecznie przestawić… Do wczoraj cały czas wydawało mi się, że robie błędy, zamiast ż pisałęm ź a teraz widzę że zamiast ż piszę ź. Bardzo ciekawe doświadczenie. Cóż wygląda na to, że będę się musiał tego oduczyć. Znowu! Poza tym nie zaobserwowałem już żadnych niespodziewanych problemów, instalacja poszła gładko, szybko i sprawnie. Jak to na maku. Bezproblemowo działają też programy Double Command i Teleport (choć ten ostatni tylko w jedną stronę). A ze spodziewanych – cóż, jak na razie z nowym systemem nie działa cocoAspell 2.0.4 oraz oczywiście typowo tigerowe pluginy. W tym powszechnie znane i lubiane wtyczki dla Safari: Saft, PithHelmet i Inquisitor (ojojoj czekanie na nowe wersje naprawdę zaboli!) oraz mailowe pluginy DockStar oraz MailAppetizer. Ale to pewnie kwestia kilku dni, może tygodni. Już dziś widać wysyp nowych wersji programów pod wspólnym hasłem: adds compatibility with Mac OS X v10.5 (Leopard).

Prevleofins2Ag

Jeszcze kilka uwag na zakończenie. Aktualizacja z Tigera na MacBooku z C2D taktowanym 1,83GHz zajeła mi jakieś 20 minut. Wow! Prawda? Świeża instalacja na gigahercowym G4 około 30 minut. System startuje i działa bardzo szybko, z ogromną łatwością pożera też zasoby komputera generując wszystkie te niepotrzebne odbicia, przezroczystości i animacje ale – co ważne – prawie go przy tym nie zatyka. Bez obaw, to miało być śmieszne. Co pocieszające Leopard działa całkiem żwawo także na starszych komputerach. Nie tak dawno opisywałem problemy bety na G4 i prorokowałem kłopoty – na szczęscie moje obawy okazały się płonne. Lubie się tak mylić. Wprawdzie widać było wyraźnie, że nowy system ma większy apetyt na megaherce niż Tygrys ale stary PowerPC dosyć dzielnie to znosił. Słowem, o ile tylko spełniacie minimalne wymagania i macie dużo pamięci wasz stary maczek powinień spokojnie dać nowemu kotu radę! Zwłaszcza gdy wyłączycie fajerwerki. Nawet bez nich system wygląda całkiem dobrze, choć jak dla mnie trochę bardziej oczojebnie. Kolory są chyba nieco żywsze, cienie pod okienkami większe, domyślna tapeta ohydna a wygląd okienek trochę dziwny ale o tym wszystkim wiecie już od dawna…

Deskaqaleofin

Gdy patrzę teraz na dwa stojace obok siebie monitory, jeden z odpalonym Tygrysem, drugi z Leopardem żal mi trochę tego co właśnie mija. I brushed metal, i tej wytykanej od dawna graficznej niekonsekwencji interfejsu i domyślnej tapety Aqua Blue… Żal mi też starego, wirującego menu we Front Row, które tak szybko stało się makową ikoną w świecie. Było proste, estetyczne i w stu procentach bezpretensjonalne. Nowe nie ma już tej lekkości. Nie chodzi tu tylko o sentymenty starego piernika – mam po prostu wrażenie, że w kilku miejscach po prostu próbowano poprawić doskonałe. I to się oczywiście nie powiodło. Z drugiej strony jednak nie przesadzajmy. To zresztą trochę tak jak z nowymi aluminiowymi imakami, czy jeszcze wcześniej, z białą serią iMaków G5/CD/C2D – niby każdy jest brzydszy od poprzednika (czyli lampki!) ale przecież ciągle są one o lata świetlne przed zwykłymi pecetami, prawda? Tylko trochę szkoda że czas płynie.

Ps. Literówka w tytule jest celowa.


Jeden komentarz