Życie techniczne dzikich
22 stycznia 2010 o godzinie 13:20, w kategorii Jabłka.
Skończyłem właśnie czytać Być jak Steve Jobs Leandera Kahneya – i po raz drugi, tym razem w pełni świadomie, szczerze wam ją polecam. Książka jest kompetentna, wyważona, rozsądnie napisana i ma tylko jedną wadę – to jest pseudoporadnikowe zacięcie, które objawia się w głupiutko-naiwnych podsumowaniach po zakończeniu każdego rozdziału. Nauki Steve’a w stylu: Weź się do roboty. Podwiń rękawy i od razu zajmij się pracą to zbiór na siłę dopisanych, nierzadko wzajemnie sprzecznych rad i banałów, które przypominają raczej karykaturę niż cokolwiek innego. Cóż, myślałem, że tytuł książki to metafora podczas gdy zdaniem wydawcy (lub/i autora) należy go potraktować dosłownie. Trochę to nawet dla czytelnika obraźliwe ale mniejsza już o to bo być może właśnie dzięki nim zacząłem się zastanawiać co jest nie tak ze współczesnym światem, że trzeba ludziom wyjaśniać rzeczy oczywiste, i że – co dużo ciekawsze – brzmią one jakby były nowe, zaskakujące i odkrywcze? Kahney opisuje Jobsa i Apple dosyć beznamiętnie tłumacząc decyzje, posunięcia i reguły rządzące firmą prawie jak botanik. Nie znajdziecie tam żadnych rewelacji ani sensacji, niewiele sympatii i antypatii – to po prostu solidna, dobrze udokumentowana, merytoryczna robota opisująca historię firmy i Jobsa w kilku kluczowych momentach. Opatrzona jest przy tym jedynym możliwym komentarzem – a jest nim szacunek. Szacunek dla faktów, dla logiki oraz dla człowieka i firmy, która osiągnęła niezaprzeczalny sukces. Firmy, która sprzedaje produkty nie prototypy, której zależy na tym aby sprzedawać i produkować rzeczy porządne a nie byle co, która dba o szczegóły i detale a nie tylko o ogólne wyniki i która, dzięki temu, cieszy się sympatią i przywiązaniem konsumentów. Naszym pierwszorzędnym celem jest budowanie najlepszych komputerów na świecie a nie bycie największą i najbogatszą firmą na świecie – cytuje Jobsa Kahney.Nie są to przecież rzeczy nowe – przynajmniej dla stałych czytelników tego bloga – ale dla większości zwykłych zjadaczy chleba takie podejście okazuje się zupełnie niezrozumiałe. Szukają w nim podtekstów, dopatrują się w nim hipokryzji i cynizmu, tłumaczą je jakąś pseudonaukową mistyką (hipnotyczny marketing, neurochemia, moda, snobizm, słynne pole zakrzywienia rzeczywistości) mimo, że przecież wszystko co potrzebne do ich zrozumienia leży przed nimi jak na tacy. Zarówno rynek, historia Apple jak i życie Jobsa pokazują, że nie są to tylko puste obietnice i słowa bez pokrycia. Ludzie kupują maki i są z nich zadowoleni, prawda? Apple faktycznie produkuje świetne urządzenia i komputery, prawda? Konkurencja kopiuje applowskie rozwiązania, tak? A Jobs ewidentnie jest człowiekiem któremu zależy – czyż nie? To przecież widać gołym okiem. Do licha, nie można być przecież modnym przez trzy dekady! Nie da się też oszukiwać przez tyle czasu i na taką skalę! Nie można być także skutecznym nie podejmując ryzyka czy unikając wyborów. Nie ma tu żadnej tajemnicy – jest ciężka praca wielu utalentowanych jednostek. Po prostu. Zastanówcie się ile wysiłku wymaga stworzenie urządzenia tak skomplikowanego i jednocześnie tak prostego w obsłudze jak iPod czy iPhone. Jak wiele pracy musiało kosztować stworzenie systemu takiego jak OS X. Mówimy tu o rzeczach, które trzeba wymyślić, skonstruować i wyprodukować – one przecież nie rosną na drzewach! Nie ma w nich rzeczy przypadkowych, zbędnych, nieprzemyślanych. A nawet jeśli są to jest ich mniej niż u konkurencji. Na tym w końcu polega ich przewaga nad resztą, nieprawdaż? Wielokrotnie pisałem, że Apple robi więcej niż inni, nie zatrzymuje się w połowie drogi produkując komputer bez oprogramowania, że troszczy się nie tylko o to by go sprzedać ale też aby dało się go używać. Dlaczego tak trudno to zrozumieć? Dlaczego trzeba o tym pisać blogi i książki? Oto jest pytanie.
Jobs niczego nie stworzył ale wszystko ukształtował – powiedział kiedyś John Sculley. Bez wątpienia, nieco złośliwie. To jednak prawda – Jobs nie jest inżynierem, projektantem, nie zdobył nigdy formalnego wykształcenia. A jednak to on założył tą firmę, nadał jej kierunek, wybrał właściwych ludzi, stworzył im miejsce do pracy i zaraził ich pasją – to chyba wystarczająco dużo? Tymczasem przedstawia się go jako potwora, despotę i kłamcę manipulującego pracownikami i opinią publiczną. Zalety takie jak unikanie kompromisów, wysokie wymagania, dbałość o najdrobniejsze szczegóły, inteligencja pozwalająca widzieć więcej oraz odwaga powalająca podejmować radykalne decyzje przedstawiane są jako wady. We wszystko się wtrąca – mówią ci co zarzucają mu że przypisuje sobie osiągnięcia innych. Zwalnia ludzi w windzie – mówią ci, którzy są tak zapracowani, że nie potrafią odpowiedzieć na pytanie czym się zajmują. Zakazuje rozmów z prasą i dziennikarzami, wszystko trzyma w sekrecie – mówią ci, którzy domagają się poszanowania prywatności i jednocześnie powtarzają plotki. Wykorzystuje ludzi – mówią ci, którzy uważają, że zarobki powinny być wysokie, obiady w stołówce dotowane, kawa za darmo a wysiłek jest – oczywiście – dobry ale tylko dla innych. Wszystko kontroluje – mówią ci, którzy domagają się aby komputer był bardziej konfigurowalny i „nigdy nie był mądrzejszy od użytkownika”. To jednak raczej problem użytkownika a nie komputera – nie sądzicie? I tak dalej. I tym podobne. Apple jest pazerne, robi ludziom wodę z mózgu, Jobs jest zwykłym szarlatanem a maki są przereklamowane i zbyt drogie. Taka jest wiedza powszechna. Oto jest świat i technika widziana oczami ludów dzikich. Współczesnych ludzi pierwotnych. Często wykształconych ale pozbawionych zdolności odróżniania od siebie przyczyn i skutków. Ciekawskich ale nie ciekawych. Moralnych – rzecz jasna – lecz nie potrafiących zdefiniować ani dobra ani zła. Konsekwentnych tylko w niekonsekwencji. Słowem, ludzi, którzy zawsze chętnie uciekają w intelektualną mistykę gdyż nie uznaje ona sprzeczności – co pozwala uniknąć dyskomfortu. A równa się B. Lub C. Lub Z. W końcu co za różnica? Przecież chodzi tylko o to, żeby mieć ciastko i je zjeść… Cóż, zatem życzę smacznego!