Trzeci laptop, drugi telefon
2 grudnia 2008 o godzinie 3:55, w kategorii Jabłka.
Przemek Pająk przekonuje, że netbook od Apple to świetny pomysł. Im więcej o tym myślę tym bardziej jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Z kilku powodów – które zresztą Przemek skrupulatnie wymienia ale też wyciąga z nich zupełnie inne wnioski… Zatem, oto moje trzydzieści pięć groszy na zadany temat.Zastanówmy się chwilę czym różni się netbook od normalnego laptopa? Jest mniejszy, tańszy i używa się go – jak sama nazwa wskazuje – głównie do serfowania po sieci: przeglądania stron www, wysyłania e-maili, szeroko rozumianej komunikacji i tak dalej i tym podobne. Słowem, to urządzenie pozwalające nam być online w podróży. Jednak Apple ma już w ofercie tego typu komputerek. Wszystko to – i wiele więcej – potrafi przecież iPhone. Jest też sporo mniejszy – spokojnie schowacie go do kieszeni podczas gdy netbooka trzeba będzie nosić w torbie. Oczywiście niewielkie wymiary to także wada więc iPhone nigdy nie zastąpi nam prawdziwego przenośnego komputera. Jednak – co warto podkreślić – typowy netbook także nie. I nie chodzi tu wcale o oprogramowanie, wydajność czy nawet rozmiary ekranu lecz o klawiaturę.
Tu nawet niewielka miniaturyzacja pociąga za sobą wyraźny dyskomfort – spędzając sporo czasu przed normalnymi pełnowymiarowymi komputerami jesteśmy po prostu przyzwyczajeni do określonych rozmiarów klawiszy oraz odległości między nimi i niestety nie da się tego gładko przeskoczyć. A poza tym skoro już obwieszamy się bagażem – co za różnica czy będzie on miał przekątną 10 czy 13 cali? Zwłaszcza że i tak większość papierzysk, z którymi się stykamy – w tym także popularne kolorowe gazety – jest w formacie A4 lub podobnym… To dlatego właśnie MacBook Air jest najcieńszy a nie najmniejszy. Projektując airbooka Apple musiało rozważać także daleko idącą miniaturyzację – w końcu prace nad takim projektem trwają ze dwa lub trzy lata a rynek dosyć ciepło przyją pierwsze maluchy – jednak ostatecznie zdecydowano się na znaną nam formę mimo, że Air to przecież typowy drugi laptop, komputer mocno przenośny – by nie rzec „podróżny”. Czyli właściwie taki „trochę większy netbook”. Jedyny szkopuł stanowi cena – o ile iPhone jest od typowego przedstawiciela gatunku tańszy o tyle airbook kosztuje trzy czy nawet cztery razy więcej. Mimo to – myślę, że można spokojnie powiedzieć, że Apple od dawna ma już subnotebooka w ofercie i nie będzie wprowadzać następnego.
Mamy zatem dwa różne urządzenia – iPhona i MacBooka Air, które robią dokładnie to czego oczekujemy od małych, ultraprzenośnych komputerów. Jedno zmieści się w kieszeni szortów drugie niedostrzegalnie dociąży torbę i pozwoli potem na normalną, wygodną pracę. Po co komu trzecie? Jednak Przemek idzie jeszcze dalej i sugeruje, że applowski netbook będzie – czy raczej może być – ich połączeniem. Nie pierwszy raz zresztą. Jednym słowem, że wkrótce zobaczymy wreszcie legendarny iTablet – czyli maka z multidotykowym wyświetlaczem. Cały makowy świat ślini się na tą myśl już od dobrych kilku lat – być może pamiętacie że podobnie było z iPhonem a kiedy już wszyscy zwątpili telefon dosyć niespodziewanie się pojawił – a nieznośną atmosferę wyczekiwania podsycają pojawiające się co jakiś czas domysły, proroctwa i plotki. Jasne – też lubię tą zabawę ale co za dużo to nie zdrowo…
Owszem, zapewne dziś, bez większego trudu, dałoby się już takie urządzenie wyprodukować. I to w miarę w rozsądnej cenie. Tylko kto miałby je kupić? Ręka w górę ilu z was używa tabletu lub pisze bądź rysuje piórkiem? Tak myślałem – kilka osób. Sami graficy. Jeden fotograf. Reszta z nas stuka w klawisze, puka w gładzik i szura myszką. Może i zaczęlibyśmy macać po ekranie – tylko w jakim celu? W iPhone ma to sens z racji niewielkich rozmiarów urządzenia – powiększamy obraz żeby dojrzeć szczegóły, pomniejszamy żeby spojrzeć na całość i tak dalej. Możemy go też obracać lub potrząsać. Ale w przypadku normalnego komputera i większego ekranu? Poza tym pamiętajmy, że uproszczony interfejs idzie w parze z uproszczonym zadaniowaniem – używając iPhona oglądamy strony www ale ich przecież nie edytujemy, notujemy, esemesujemy i piszemy mejle ale przecież nie sprawozdania lub książki, oglądamy zdjęcia ale ich na poważnie nie obrabiamy, słuchamy muzyki ale jej nie komponujemy i tak dalej.
A zresztą w czym dotykanie ekranu ma być lepsze od pracy z myszą i klawiaturą? Co to za różnica czego dotykamy skoro program przewiduje takie same reakcje? Jasne – może i da się wymyślić parę sensownych przykładów – jakieś kręcenie gałkami na przykład – ale nie wolno przy tym zapominać, że taki komputer musiałby przecież pracować także z istniejącymi aplikacjami a te zostały napisane z myślą o zupełnie innym interfejsie… A to oznacza wręcz implozję ergonomii. Zrozumcie mnie dobrze, dotykowy ekran to bezdyskusyjnie fajna – i bardzo dziś modna – rzecz. Jest sexy. W iPhonie jest niezastąpiony. Ale w dzisiejszych komputerach to tylko zabawka. Tak samo jak wszystkie te gimnastyczne wygibasy rodem z kina science-fiction. A Apple – wbrew pozorom – do tej pory rzadko koncentrowało się na robieniu zabawek. Czym zatem miałby być nasz iTablet skoro nie bardzo może być normalnym komputerem? Tylko większym iPhonem? Eeee. To już chyba prędzej uwierzę w wymuszonego przez rynek MacBooka Nano z kilkucalowym ekranem…