Sine ira et studio
4 maja 2010 o godzinie 10:18, w kategorii Jabłuszka.
Myśleliście, że już nic nie napiszę? Och! Byliście blisko! Niby dzieje się ostatnio całkiem sporo – na rynek trafił nowy seksowny produkt, pokazano zajawkę nowego iphonowego systemu, wyciekł prototyp iPhona, Jobs wreszcie napisał wprost i obszernie dlaczego nie lubi flasha i tak dalej i tym podobne – ale ja jakoś, przez cały ten czas, nie znajdowałem – i wciąż nie znajduję – zbyt wielu powodów abu się odezwać. Fotogenia nigdy nie była serwisem newsowym ale odkąd namnożyło się w polskiej sieci różnych wortali, blogów i pseudoblogów piszących o Apple nie widzę wielkiego sensu w powielaniu tych samych, często właściwie nic nieznaczących informacji i komentowaniu kolejnych plotek. Z kolei właściwie wszystkie zachwyty nad iPadem i możliwościami jakie otwiera przed użytkownikami dotykowy interfejs znajdziecie w archiwum tego bloga z 2007 roku… Jakiś czas temu wziąłem więc sobie trochę wolnego od biurka, bloga i komputera razem wziętych myśląc, że może po prostu potrzebuję paru dni i trochę dystansu – rozumiecie chyba że pięć lat pisania bloga wymaga czasem przerwy? Minął tydzień, potem dwa… Sami zresztą wiecie. Wciągnąłem się w to niepisanie prawie tak samo jak wcześniej w pisanie. Ale to nie to. Nie chodziło wcale o dystans, zmęczenie, znudzenie i ostatnie premiery. Po prostu Apple od dawna nie pokazało niczego co wzbudziło by moje prawdziwe zainteresowanie. A co to za przyjemność pisać – i czytać! – o tym co ani ziębi ani grzeje? Zrozumiałem jednak, że w ciągu tych pięciu lat Apple bardzo się zmieniło – z niszowej firmy projektującej eleganckie komputery dla wtajemniczonych, wprawdzie naśladowane i podziwiane ale właściwe dla rynku nieistotne, stało się nagle graczem pierwszoplanowym. Graczem który narzuca swoją wolę, który ustawia innych po kątach i od którego zachowania coraz więcej zależy co dobitnie pokazał ostatni konflikt wokoło flasha. Co w tym wszystkim istotne – dawno już przestało chodzić o komputery. Dopóki to iPody były przyczółkiem Apple na masowym rynku wszystko wyglądało w miarę niewinnie – nikt specjalnie nie emocjonował się nowymi wersjami odtwarzaczy mp3 bo były to tylko odtwarzacze mp3, prawda? Były fajnie, mniejsze, kolorowe, lepiej wyposażone – jasne – ale były tylko dodatkiem do komputera. Apple po prostu produkowało i sprzedawało komputery z OS X dostarczając do nich wygodne akcesoria oraz zawartość. iPhone – choć pod wieloma względami przełomowy – wydawał się na tym tle tylko kolejnym elementem sensownie rozwijanego ekosystemu.Jednak iPad to już przecież coś więcej niż tylko kolejne akcesorium. To coś więcej niż tylko dodatek czy kieszonkowy komputerek mający w podróży czy w terenie zastąpić laptopa. iPad ustawia nie tylko konkurencję ale przecież także i użytkownika. I nie chodzi tu tylko o miejsce w którym będziemy go używać ale głównie o sposób w jaki będziemy to robić. Z dzisiejszej perspektywy widać już bardzo wyraźnie, że Apple konsekwentnie oddala się od zwykłych, tradycyjnych komputerów – zapomniana już zmiana nazwy, publiczne ogłaszanie się firmą mobilną, wreszcie skromne i zachowawcze premiery… Nie pisze tu oczywiście o sprzęcie, który rokrocznie wzbogaca się o nowe procesory czy karty graficzne ale pytam gdzie się podziały prawdziwe aktualizacje (od dawna dostajemy właściwie tylko bugfixy) sztandarowych applowskich programów? W końcu maki to nie tylko sprzęt ale przecież oprogramowany sprzęt! Co dzieje się więc z OS X, iLife, iWorkiem? Dlaczego na horyzoncie nie widać nie tylko grubszych aktualizacji ale też żadnego nowego softu? Ostatnim nowym tytułem pochodzącym z Cupertino było chyba Aperture, które swoją premierę miało w 2005 roku i od tej pory właściwie wcale się nie zmieniło mimo że w sklepach leży wersja 3.x. Czyżby więc iPhone, iPad oraz dystrybucja muzyki, gier, książek, reklam i filmów miała na dobre przykryć to co jeszcze do niedawna było dla nasz wszystkich najważniejsze? Zauważcie – znamy przyszłość iPhona, znamy przyszłość iPada, ekscytujemy się nawet platformą iAd której zadaniem jest wciskanie nam niechcianych reklam wewnątrz aplikacji ale jakimś dziwnym trafem nie wiemy zupełnie nic o przyszłości naszych maków! Nie wiem jak wam ale mnie tego brakuje. Od zawsze interesowała mnie bowiem technologia a nie sprzedaż, wielkie ambicje czy zadziwiająca niekiedy umiejętność opakowywania tego samego w nowe pudełka. Swoją drogą, dobre chociaż to, że Jobs od razu rozwiał straszne plotki na temat dużego App Store – nope! – i certyfikowania makowego softu na wzór iphonowy… Oczywiście nie mam pretensji do Apple – firma odcina kupony własnego, zasłużonego sukcesu i bardzo dobrze. Tak być powinno. Jednak trudno nie zauważyć że iPody, iPady i iPhony to urządzenia służące głównie do konsumpcji różnych treści – podczas gdy stare dobre komputery nigdy nie były tak bardzo ograniczone, służyły do czegoś więcej niż tylko połykanie, prawda? Pytam więc – czyżby hurraoptymistyczna przepowiednia Grubera o redefinicji roli osobistego komputera miała się spełnić właśnie w taki groteskowo-karykaturalny sposób? Cóż, internet już został przykryty przez różnego rodzaju podsieci w stylu facebooka, które z prawdziwą siecią i jej kulturą nie mają nic wspólnego – może więc taka jest niezmienna kolej rzeczy? Szczerze mówiąc, pasuje mi to z grubsza jak iPad do kieszeni…
Ale może przesadzam?