iPadł
30 stycznia 2010 w kategorii Jabłuszka

Jasne, na pewno będzie się go używać bardzo przyjemnie, na pewno świetnie będzie wyglądał na stole, na pewno zrobi wrażenie na każdym kto weźmie go do ręki ale… Jak i do czego można iPada używać – niestety nie wiadomo. Przyda się do malowania, przyda się do robienia muzyki – o tym mówiliśmy wielokrotnie – ale to niszowe zastosowania. Brushes czy Bebot na cztery razy większym ekranie to zapewne zupełnie nowa jakość ale kto kupi urządzenie za 500 dolarów dla tych dwóch – i im podobnych – aplikacji? Czytanie gazet? Książek? Świetnie! W Ameryce pewnie to chwyci – część ludzi zrezygnuje z zakupów papierowych wersji i czytania online – ale iPad nie zastąpi przecież komputera. Nawet jeśli dzienniki i tygodniki staną się w końcu w większości płatne nie ograniczą przecież sprzedaży oferując swoje treści tylko dla iPadów – rewolucji zatem nie będzie, będzie tylko jeszcze jeden klient dopinający się do serwera www. To wszystko. Co gorsza, cała ta zabawa jest mocno ograniczona czasowo – dziesięć godzin pracy na baterii to po prostu nic! Książek nie czyta się przecież w dwadzieścia minut. Ba! Nawet średnio ciekawy tygodnik wymaga więcej czasu zakładając, że faktycznie go czytamy a nie tylko kartkujemy… Do czego zatem ma służyć iPad? Może do gier? Proszę! Nie żartujcie sobie ze mnie! Oto rewolucja, przełomowe urządzenie, idealne dla maklerów z Wall Street, dla nowoczesnych biznesmenów, dla ludzi zawsze w ruchu, którzy nie mają czasu szukać stoiska z gazetami a to ostatni jeszcze gorący Need for Speed! Ech! Powiedzcie mi – kto ma to kupić? Gracze? Miłośnicy literatury? Konsumenci gazet? Znudzeni laptopami informatycy? Staruszkowie i emeryci? I gdzie się go używa? W podróży? W domu? Na ulicy? Co więcej – nie zapominajmy – że wszystko to co potrafi iPad potrafi też iPhone. W kieszonkowym urządzeniu wszystkie te rzeczy, drobiazgi, a nawet gry nabierają sensu właśnie dlatego, że mamy je ze sobą zawsze. W metrze, poczekalni czy w kolejce można sobie pograć w byle co żeby zabić czas ale iPada nie będziemy mieć ze sobą zawsze. Trzeba go będzie nosić co oznacza że przed wyjściem z domu każdorazowo podejmiemy świadomą decyzję – wziąć go ze sobą czy nie – a to zupełnie inna bajka. No, chyba, że na rynku pojawią się spodnie z odpowiednio wielkimi kieszeniami…
Gdy oglądałem Jobsa z iPadem w ręku po raz pierwszy poczułem się jak gdybym oglądał nie oficjalne applowskie keynote ale jego parodię. Może pamiętacie, były takie filmiki w sieci? Rzecz w tym, że iPod pico wielkości tabletki niczym się nie różni od iPhona wielkości dachówki. Niestety. Znacie mnie. Wiecie, że lubię Apple. Być może pamiętacie, że od samej premiery iPhona nie tylko stałem się jego gorącym entuzjastą ale i przepowiadałem mu wielką przyszłość. Lubie nowe komputery i zabawki od Apple. Nawet te na które mnie nie stać albo których nigdy bym nie kupił – za to co sobą prezentują. Jestem też trochę gadzieciażem. Broniłem nawet airbooka mimo, że nigdy nie był to mój faworyt – miał jednak jakąś nisze do zagospodarowania i wypełniał ją całkiem sensownie. Nie potrafię jednak tego samego powiedzieć o iPadzie. Och! Na pewno się sprzeda. I pewnie nawet lepiej niż iPod Hi-Fi czy telejabłko. Zwłaszcza wziąwszy pod uwagę ostatnio panującą modę… Ale to ciągle zbyt mało. Tyle potrafi każda firma produkująca elektronikę – sprzedać coś odpowiednio licznej grupie ludzi. Apple jednak zawsze robiło więcej. Czyżby przyszedł już czas na odcinanie kuponów? Skoro ludzie chcą sobie kupić deseczkę bylibyśmy frajerami ignorując ich portfele – taki napis mógłby się spokojnie znaleźć na tylnej ściance iPada. Zawsze szanowałem Apple między innymi dlatego, że nie ulegało takim pokusom mając niezbyt wiele do zaoferowania. Najwyraźniej nie można tego robić w nieskończoność… Nie wiem jak wy ale ja w każdym razie nie znajduje żadnego racjonalnego powodu dla którego miałbym kupić sobie iPada. Nawet mocno naciągając rzeczywistość. I kieszenie. Są zdecydowanie zbyt małe.
Nie są to przecież rzeczy nowe – przynajmniej dla stałych czytelników tego bloga – ale dla większości zwykłych zjadaczy chleba takie podejście okazuje się zupełnie niezrozumiałe. Szukają w nim podtekstów, dopatrują się w nim hipokryzji i cynizmu, tłumaczą je jakąś pseudonaukową mistyką (hipnotyczny marketing, neurochemia, moda, snobizm, słynne pole zakrzywienia rzeczywistości) mimo, że przecież wszystko co potrzebne do ich zrozumienia leży przed nimi jak na tacy. Zarówno rynek, historia Apple jak i życie Jobsa pokazują, że nie są to tylko puste obietnice i słowa bez pokrycia. Ludzie kupują maki i są z nich zadowoleni, prawda? Apple faktycznie produkuje świetne urządzenia i komputery, prawda? Konkurencja kopiuje applowskie rozwiązania, tak? A Jobs ewidentnie jest człowiekiem któremu zależy – czyż nie? To przecież widać gołym okiem. Do licha, nie można być przecież modnym przez trzy dekady! Nie da się też oszukiwać przez tyle czasu i na taką skalę! Nie można być także skutecznym nie podejmując ryzyka czy unikając wyborów. Nie ma tu żadnej tajemnicy – jest ciężka praca wielu utalentowanych jednostek. Po prostu. Zastanówcie się ile wysiłku wymaga stworzenie urządzenia tak skomplikowanego i jednocześnie tak prostego w obsłudze jak iPod czy iPhone. Jak wiele pracy musiało kosztować stworzenie systemu takiego jak OS X. Mówimy tu o rzeczach, które trzeba wymyślić, skonstruować i wyprodukować – one przecież nie rosną na drzewach! Nie ma w nich rzeczy przypadkowych, zbędnych, nieprzemyślanych. A nawet jeśli są to jest ich mniej niż u konkurencji. Na tym w końcu polega ich przewaga nad resztą, nieprawdaż? Wielokrotnie pisałem, że Apple robi więcej niż inni, nie zatrzymuje się w połowie drogi produkując komputer bez oprogramowania, że troszczy się nie tylko o to by go sprzedać ale też aby dało się go używać. Dlaczego tak trudno to zrozumieć? Dlaczego trzeba o tym pisać blogi i książki? Oto jest pytanie.
Jobs niczego nie stworzył ale wszystko ukształtował – powiedział kiedyś John Sculley. Bez wątpienia, nieco złośliwie. To jednak prawda – Jobs nie jest inżynierem, projektantem, nie zdobył nigdy formalnego wykształcenia. A jednak to on założył tą firmę, nadał jej kierunek, wybrał właściwych ludzi, stworzył im miejsce do pracy i zaraził ich pasją – to chyba wystarczająco dużo? Tymczasem przedstawia się go jako potwora, despotę i kłamcę manipulującego pracownikami i opinią publiczną. Zalety takie jak unikanie kompromisów, wysokie wymagania, dbałość o najdrobniejsze szczegóły, inteligencja pozwalająca widzieć więcej oraz odwaga powalająca podejmować radykalne decyzje przedstawiane są jako wady. We wszystko się wtrąca – mówią ci co zarzucają mu że przypisuje sobie osiągnięcia innych. Zwalnia ludzi w windzie – mówią ci, którzy są tak zapracowani, że nie potrafią odpowiedzieć na pytanie czym się zajmują. Zakazuje rozmów z prasą i dziennikarzami, wszystko trzyma w sekrecie – mówią ci, którzy domagają się poszanowania prywatności i jednocześnie powtarzają plotki. Wykorzystuje ludzi – mówią ci, którzy uważają, że zarobki powinny być wysokie, obiady w stołówce dotowane, kawa za darmo a wysiłek jest – oczywiście – dobry ale tylko dla innych. Wszystko kontroluje – mówią ci, którzy domagają się aby komputer był bardziej konfigurowalny i „nigdy nie był mądrzejszy od użytkownika”. To jednak raczej problem użytkownika a nie komputera – nie sądzicie? I tak dalej. I tym podobne. Apple jest pazerne, robi ludziom wodę z mózgu, Jobs jest zwykłym szarlatanem a maki są przereklamowane i zbyt drogie. Taka jest wiedza powszechna. Oto jest świat i technika widziana oczami ludów dzikich. Współczesnych ludzi pierwotnych. Często wykształconych ale pozbawionych zdolności odróżniania od siebie przyczyn i skutków. Ciekawskich ale nie ciekawych. Moralnych – rzecz jasna – lecz nie potrafiących zdefiniować ani dobra ani zła. Konsekwentnych tylko w niekonsekwencji. Słowem, ludzi, którzy zawsze chętnie uciekają w intelektualną mistykę gdyż nie uznaje ona sprzeczności – co pozwala uniknąć dyskomfortu. A równa się B. Lub C. Lub Z. W końcu co za różnica? Przecież chodzi tylko o to, żeby mieć ciastko i je zjeść… Cóż, zatem życzę smacznego!
Wspominam o nich bowiem rozmawialiśmy sobie ostatnio sporo i gorąco o applowskim tablecie w kontekście czytnika ebooków/prasy, nowej filozofii obsługi komputera i ogólnoświatowej rewolucji tymczasem dziś wypadałoby przyjrzeć się zastosowaniom bardziej przyziemnym i nieco bardziej wyspecjalizowanym. I to nawet nie dlatego, że są jakoś dużo bardziej prawdopodobne, bo z masy plotek i spekulacji nie wynika kompletnie nic czego można by się na dobre uczepić, ale dlatego, że Apple przed paroma godzinami w dość wyraźny sposób ten kurs narzuciło publikując na zaproszeniu na styczniową konferencję Yerba Buena Center w San Francisco wielobarwne kleksy oraz hasło „Przyjdź i zobacz nasze nowe dzieło”. Hmmmm. Może więc zamiast snuć fantastyczne domysły wystarczy popatrzeć na sprawę bardziej dosłownie? Tablety to od zawsze były przecież narzędzia dla grafików… Ale czy to nie zbyt oczywiste? Tak oczywiste, że aż nudne i niewarte wzmianki? Oto jest pytanie. Nie martwcie się jednak – jeśli tablet będący tylko tabletem burzy wam przyjemność oczekiwania na Wielkie Nieprawdopodobnie Zaskakujące Wydarzenie mam dla was jeszcze kilka propozycji – może w ogóle nie chodzi tu o żaden sprzęt? Może zamiast zobaczymy po prostu nową wersję Aperture udająca Photoshopa? Albo może iPhoto z modułem rysunkowym? Albo nowy składnik iLife pod nazwą iBrush/iPaint – a może nawet iSlate – czyli po prostu program graficzny dla reszty z nas? Sporo tu jest do ułatwienia jeśli spojrzycie na rynek i skomplikowane, skamieniałe interfejsy tego typu oprogramowania, prawda? Albo – jeśli koniecznie chcecie mieć ciastko i je jednocześnie zjeść – program w zestawie z tabletem? A co! Brzmi źle? Cóż, do prezentacji zostało już tylko kilka dni – a to strasznie mało czasu na bicie piany…
To o czym pisze z takim zacięciem Pająk to po prostu współczesny internet i podłączone do niego niezliczone ilości terminali – stacjonarnych, przenośnych i kieszonkowych. iTablet byłby po prostu kolejnym z nich – niczym więcej i niczym mniej. A jednak miałby wszystko zmienić. Jak? No jakoś. Internet przepisuję się pod iPhona – powiada Pająk cytując Ballmera. Apple potrafi zrobić to samo lepiej niż inni – twierdzi wskazując iPoda. No jasne, że potrafi. I to właśnie to zrobiło. Trzy lata temu. iPhone to dokładnie takie urządzenie jakie Pająk nam z entuzjazmem przepowiada. Łatwe w obsłudze, przenośne a nawet ultra-mobilne cokolwiek to znaczy. Tyle, że większy ekran niczego mu przecież nie doda – wręcz przeciwnie – może sporo ująć. Dopóki bowiem mieści się w kieszeni możemy mieć go przy sobie właściwie tak długo jak długo nosimy ubranie – kiedy przestanie… Cóż, po prostu przestaniemy go ze sobą nosić. Duży iPhone, niezależnie od nazwy, będzie po prostu kolejnym laptopem (przypominam, że „lap” oznacza kolana a „top” na wierzchu) ale jego ewentualna przewaga nad dotychczasowymi konstrukcjami jest na razie równie mglista jak opowieści Pająka. Cóż, mógłby pewnie spokojnie zastąpić airbooka. Kosztowny, elegancki, bajerancki… Sexy. Ale tu chodzi o wyspecjalizowane urządzenie, komputerek typowo kulturalno-oświatowy – powiecie. Odpowiednik iPoda dla gazet, prasy i prawdziwych mediów cywilizujący cały ten internetowy bałagan i zbyt wielką swobodę. Z iPodem się przecież udało – dobitnie podkreśla mój rozentuzjazmowany adwersarz wspominając discmany, muzyczne nokie- sony-ericssony i swoje z nimi przeżycia. Tymczasem porównanie tych dwóch światów nie ma zbyt wielkiego sensu – już choćby dlatego, że muzyka świetnie uzupełnia nam czas jako tło podczas gdy lektura zawsze wymaga uwagi. Możemy też kiwać się w rytm obcojęzycznej piosenki nie rozumiejąc tekstu ale nie zagłębimy się raczej w lekturze węgierskiego tygodnika czy szwedzkiej książki skuszeni ładną okładką, prawda? Gdzie Rzym a gdzie Krym?
Owszem, zarówno przemysł muzyczny jak i wydawniczy notują w ostatnich latach znaczny spadek sprzedaży i w obu przypadkach winę za ten stan rzeczy można próbować zwalić na postępująca digitalizację – ale to jedyne podobieństwo. Wraz z upowszechnieniem się empertójek i iPodów ludzie przestali kupować płyty ale przecież nie przestali ich słuchać. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że słuchają ich więcej niż kiedykolwiek. Tymczasem czytelnictwo spada realnie – w wyniku rozwoju kina, telewizji, gier wideo i innych obrazkowych form rozrywki – a sieć nie tylko za to nie odpowiada ale nawet zmniejsza negatywne skutki tego procesu wymuszając na nas pisanie i czytanie na ekranie. A nawet, ponoć, odbiera widzów telewizji… To oczywiście prawda, że w porównaniu z walkmanem czy discmanem iPod pozwalał nam na więcej, używało się go przyjemniej i taniej. Nie piszę tu nawet o piractwie – ściągając płytę przez sieć a nie samolotem oszczędzamy $20 za przesyłkę i przynajmniej kilka dni oczekiwania. Jednak z naszym e-czytnikiem byłoby odwrotnie. Raz – oferowałby mniej niż byle kiosk na byle blokowisku – owszem, będzie w nim NYT i Le Monde ale nie będzie Wróżki, magazynu dla gejów Adam, tygodnika Straszne Sensacje i miesięcznika Twój Pies, nieprawdaż? Dwa – byłoby drożej. Gazeta to wydatek kilku, może kilkunastu złotych, książka to kilkanaście-kilkadziesiąt złotych podczas gdy tablet… Załóżmy, kilkaset dolarów plus dalsze regularne wydatki. Kiedy to się zwróci zakładając, że gazety i książki czyta się od czasu do czasu i przecież nie wszystkie. Za 5 lat? Za 3? Poza tym co z konkurencją w postaci internetowych wortali, dzienników i ich papierowych wersji? Musiałby zniknąć z rynku żeby skutecznie wymusić przesiadkę – myślicie że to w ogóle możliwe? Trzy – taki tablet byłby też dużo bardziej wymagający w użyciu niż wszystkie te „średniowieczne relikty”. Gazety nie trzeba pilnować zostawiając ją na stoliku, książki nie da się popsuć wylewając na nią szklankę wody, nie trzeba jej też doładowywać co dwa dni a jej obsługa – przy całym szacunku dla osiągnięć Apple w tej materii – jest i zawsze będzie prostsza. Co nam zatem zostaje? Niezbyt poręczne lecz drogie urządzenie, oferujące mniej niż konkurencja, którą ma pobić… Czy tak właśnie wygląda „lepiej”? W czym przypomina wam to iPoda czy nawet iPhona?
Umówmy się – gdyby Apple chciało mogłoby ów cudowny tablet wprowadzić do sprzedaży natychmiast. Ech! Nawet przedwczoraj. Mają przecież odpowiednią technologie, niezbędne doświadczenie, pełną kontrole nad sprzętem i systemem, która sprzyja tego typu wyskokom i pozwala zostawić konkurencję daleko w tyle. Co to za problem? Żaden. Rzecz w tym, że to wszystko ciągle zbyt mało żeby osiągnąć sukces. Zarówno muzykę jak i telefony komórkowe nosiliśmy ze sobą na długo przed tym zanim Apple zaczęło je poprawiać – wystarczyło więc tylko zharmonizować pewne elementy. Co więcej przenośne odtwarzacze jak i komórki to rzeczy, które chcemy nosić w kieszeni tak bardzo, że z niekłamaną satysfakcją korzystaliśmy z przeskakujących discmanów i zup. łatw. w obsł. telf. – mimo ich oczywistych wad. Jednak czy to samo można powiedzieć o domowej bibliotece? Bo – ile ukochanych książek nosicie ze sobą na co dzień? Słucham? Ani jednej? Zaraz, zaraz – a może nosicie ze sobą już jakiś tablet? Nie? To idźmy dalej – piosenka trwa zaledwie kilka minut, bez trudu więc można jej słuchać kilka razy dziennie i więcej – ile razy zatem w zeszłym tygodniu przeczytaliście ulubiony rozdział ulubionej powieści? Zero? Doprawdy?! Do książek i muzyki się przecież wraca! Tak, tak, tak. Sam to robię. Tyle że interwał jest trochę inny, nieprawdaż? A może z gazetami jest trochę inaczej? Może jutro będziecie jeszcze chcieli poczytać sobie gazetę z przedwczoraj? Sprawdzić prognozę pogody, opinie o nieaktualnej sytuacji i kurs dolara z poniedziałku? Nie? A może warto upamiętnić kolorowe tygodniki nosząc ze sobą wszystkie roczniki Newsweeka lub Polityki i czytając je w autobusach lub u dentysty? Nie? Może więc miesięczniki – Chip, Zwierciadło, Film, Playboy? Też nie? To po jaką cholerę komu – powiedzcie mi – iPod na gazety i książki? Och, może gdyby jeszcze dało się kupować poszczególne artykuły… Lepiej, więcej, szybciej – wylicza Pająk zalety iTabletu. Jakie zalety? Dla kogo zalety? Czy naprawdę chcemy konsumować jeszcze lepiej, jeszcze więcej i jeszcze szybciej? Czy naprawdę chcemy tworzyć według takich właśnie kryteriów? Lepiej. Więcej. Szybciej. Lepiej. Szybciej. Więcej. Szybciej. Więcej. Lepiej. To nie jest wcale optyka twórcy ani odbiorcy, inżyniera, projektanta ani użytkownika – to jest optyka sprzedawcy, który chce wyrobić premię. A cały ten pomysł z ratowaniem mediów i e-gazetami oparty jest na absurdalnym założeniu, że ludzie tak bardzo chcą być bombardowani informacjami z mainstreamu, że gotowi są w tym celu nosić ze sobą jeszcze nieporęczną tabliczkę…
Tablet Apple’a może uratować gazety, książki i telewizję. Uratować w sposób, w którym użytkownicy na nowo odkryją radość ich konsumowania. Jeśli telewizja zaoferuje nam stały dostęp na żądanie do naszych ulubionych treści, powiąże to z internetem społecznościowym, gdzie będziemy mogli w czasie rzeczywistym dzielić się opiniami na jej temat, jeśli zejdzie ze ściany lub szafki rtv i pójdzie za nami wszędzie tam, gdzie i my pójdziemy, to czy nie przyjmiemy jej z otwartymi ramionami i polubimy na nowo? Czy jeśli nasza ulubiona gazeta, której w wersji papierowej nie czytamy, bo nie mamy na to oddzielnego czasu, będzie ciągle przy nas, aktualizując swoją treść na bieżąco w czasie rzeczywistym; jeśli nasz ulubiony dziennikarz wyśle bezpośrednio nam odpowiedź na nasz komentarz do jego artykułu, który pojawił się na ekranie, który mamy ciągle przy sobie, to czy wtedy nie wrócimy do naszych ulubionych tytułów prasowych? Jeśli nasz ulubiony pisarz będzie udostępniał nam na bieżąco efekty swojej pracy nad kolejną powieścią,(…) to czy nie wrócimy na dobre do literatury? – pyta Pająk. Otóż nie. Nie wrócimy. Choćby dlatego, że sporo tych naszych ulubionych pisarzy już nie żyje, sporo mówi w językach, których nie znamy i których nie poznamy, a ci którzy jeszcze żyją raczej nie będą odpowiadać na miliony zaczepek dziennie. Nie będziemy też czytać gazet na tabletowym ekranie skoro nie czytamy ich na papierze czy w laptopie – bo wymaga to dokładnie tyle samo czasu i uwagi. Nie będziemy też korzystać z telewizji na żądanie w pociągu – raz że wymaga to odpowiedniej infrastruktury (i nie chodzi tu tylko o przepustowość ale także o przygotowanie i przetłumaczenie materiałów) – dwa, że nie można zażądać czegoś o czym się nie wie że istnieje a aktualna informacja – a nie filmy i seriale – to przecież istota telewizji; trzy – nie dlatego od niej odchodzimy. To science-fiction. Do tego z długa brodą. Zresztą kto miałby czas na śledzenie oferty, wybór i konsumpcję tych wszystkich dobrodziejstw i noszenie w tym celu magicznej tabliczki wielkości dachówki – chyba tylko gimnazjaliści. Oni i tak noszą tornistry… Rozrywka – oto jest słowo które opisuje całą tą powyższą wyliczankę. Tablet da nam jeszcze więcej rozrywki! A dlaczego? Głownie dlatego, że ma większy ekran niż typowa komórka. I ten ekran wszystko zmieni. Wiec pytam – niby jak? Czy naprawdę można uwierzyć że wystarczy dać ludziom łatwy w obsłudze czytnik i sposób na kupowanie treści aby nagle zechcieli je ochoczo konsumować skoro teraz – mając do nich równie łatwy dostęp i dokładnie wszystkie wyżej opisane możliwości – nie chcą ich za marne kilka złotych lub nawet za darmo? Informacji jest zbyt dużo – jeśli ludzie ich nie konsumują, jeśli wybierają kino zamiast książki, telewizor zamiast gazety a w nim głupstwa zamiast tzw. poważnych programów to dlatego że wymaga to mniej wysiłku a nie dlatego, że treści bardziej wymagające są dla nich niedostępne.
Owszem, mediom bardzo potrzeba odbiorców. Owszem, media szukają sposobów na utrzymanie swojej roli i dochodów – a elektroniczna multimedialna gazeta czy książka i kiosk na wzór iPoda z iTunes wydaje się zgrabnym pomysłem, który pozwoliłby zachować im status quo. Pytanie to jednak warto odwrócić – czy odbiorcy potrzebują mediów? Skoro – jak twierdzi Pająk – sami chcą tworzyć treści, skoro chcą współdecydować i współuczestniczyć w ich kreowaniu odpowiedź jest jednoznaczna. Coraz mniej. Jeśli tekst jest tylko pretekstem stają się całkowicie samowystarczalni. Tak jak my – polemizujemy sobie tutaj i nie ma o nas słowa w wiadomościach… Owo ratowanie gazet, telewizji i książek oznacza tak na prawdę ich unicestwienie. Już teraz serfując po sieci znacznie więcej oglądamy niż czytamy, prawda? Ok. Być może taka jest właśnie kolej rzeczy – silnik wyparł transport konny czy żaglowy, broń prochowa broń białą może więc ekran wyprze kiedyś papier – znikną książki, gazety, kioski, księgarnie, a słowo pisane stanie się cyfrowym dodatkiem do obrazków oraz ekstrawaganckim hobby dla dziwaków. O to chodzi? Tak ma wyglądać tabletowa rewolucja anno Domini 2010? Wolne żarty. Elektroniczne czytniki książek to jedno – ogólnoświatowa rewolucja i mimowolny ratunek dla lasów deszczowych to drugie. Czy naprawdę można uwierzyć, że Apple jest w stanie skonsumować wszystkie efekty digitalizacji wypuszczając na rynek jakieś nowe urządzenie i otwierając w iTunes jakiś Book czy Press Store? Pytam się – jak? Podpisując umowę z kilkoma dużymi amerykańskimi wydawcami? Jedną czy druga amerykańską telewizją? Albo otwierając sklepik dla wszystkich i oferując wydawcom 70% zysków? A jeśli nawet – czy to coś zmieni? Nie da się tego samego zrobić już teraz na iPhonie, iPodach Touch, laptopach i stacjonarnych komputerach? Więcej – czy już tego nie robimy instalując aplikacje do czytania ebooków i czytniki RSS? Czy już nie płacimy za treść – bezpośrednio lub pośrednio – oglądając reklamy lub wypełniając statystyki? Przecież to wszystko tylko kwestia usługi i oprogramowania typu klient-serwer. Zadziała nawet na pececie. Ale ale – powiecie – tablet będzie poręczny, prosty i wygodny w obsłudze nawet dla laika. Idealny komputer do łóżka – rano gazetka, po południu film, do poduszki książka. Wydawcy zaczną zarabiać, użytkownikom nie będzie chciało się piracić – bo będzie tanio – a świat szybko zaludni się posiadaczami tabletów oddającymi się lekturze „dzieł zebranych” Prousta… Jasne! Tablet będzie miał duży ekran ale zmieści się w kieszeni, zasilany będzie energią statyczną wprost z atmosfery, będzie odporny na deszcz, kurz, piasek i nieprzyjemne temperatury, będzie lekki i trwały i – oczywiście – będzie kosztował 39 dolarów. Mógłby też robić tosty i parzyć rano kawę. W końcu to coś co ma przypaść do gustu użytkownikom, prawda? A siódmego dnia Jobs uratuje General Motors. Bo jak nie on – to kto? I ludzkość wreszcie będzie szczęśliwa. Szkoda, tylko że w 2012 ma być koniec świata…
Więcej, komórki to urządzenia które sprzedawały się mimo tego, że były kiepskie, głupie lub trudne w obsłudze – sprawa była więc właściwie prosta choć oczywiście z punktu biznesowego ryzykowna. W rezultacie iPhone faktycznie zmiótł konkurencję, zredefiniował telefon komórkowy, świat zaczął go naśladować i od par lat prawie wszystkie nowoczesne komórki jakoś go tam przypominają. Wprowadzenie na rynek iPodów czy interfejsu opartego na ikonach do komputerów osobistych też wywołało rewolucję – ale zarówno komputerów jak i przenośnych odtwarzaczy muzyki używaliśmy równie powszechnie jak telefonów komórkowych. iPod zastąpił walkmana, GUI zastąpiło CLI, iPhone zastąpił Nokię i tak dalej. Co jednak ma zastąpić tablet? Książkę, gazetę, laptopa? Papier jest tani, cierpliwy i powszechny gdy tymczasem czytniki ebooków są drogie, kruche i elitarne. Owszem, ludzie tęsknili za cyfrową muzyką – bo jest uniwersalna, nie trzeba jej tłumaczyć i łatwo się nią dzielić – ale nie tęsknią wcale za elektronicznymi gazetami czy książkami. Co więcej – wtedy sami digitalizowali swoje nagrania i wrzucali je do sieci podczas gdy digitalizacja tekstów to pomysł pochodzący od wydawców. A więc z góry a nie z dołu. Jeszcze więcej – już to mamy. Internet ze swoimi e-wydaniami, torrentami i „otwartymi społecznościami” zapewnia dostęp do treści nie zawsze legalnie ale prawie zawsze skutecznie. Co zatem można zyskać korzystając z nich za pomocą tabletu a nie normalnego komputera czy laptopa? Niewiele albo zgoła całkiem nic. Tablety, laptopy udające tablety i tym podobne urządzenia są na rynku od lat – i od lat cieszą się właściwie zerową popularnością. Czemu Apple miałoby to nagle zmienić? Oferując sexy look’n’feel? Multidotyk? Aklcelerometr? Ekskluzywne materiały na wyłączność? Mówcie co chcecie ale brzmi to jak telejabłko tylko jeszcze gorzej. Czym jeszcze mógłby być applowski tablet? Większym iPhonem? Zgoda – większy równa się lepszy oto dogmat współczesnego konsumenta. Ale kto – i po co – miałby chcieć nosić ze sobą tego typu urządzenie? Komu potrzebny jest telefon rozmiarów książki? Albo wielka przenośna konsola do gier? Czy minitelewizor w plecaku? Albo laptop bez klawiatury? Jak można zmienić sposób korzystania z komputera nie oferując jednocześnie czegoś co godnie zastąpi znane nam do tej pory rozwiązania?
W przypadku telefonu komórkowego miało to sens z uwagi na niewielkie rozmiary urządzenia i dylemat – duży ekran albo mała lub mechanicznie wysuwane klawiatura – ale w przypadku sprzętu który mieści się w torbie i ma służyć do czegoś więcej niż tylko wywieranie pierwszego wrażenia? Wirtualizacja klawiatury i myszy zmieni niewiele. Pseudoprzestrzenny interfejs obsługiwany gestami jeszcze mniej – więc? Pytanie nie brzmi zatem wcale co zrobi Apple z tabletem, komputerami i tabletową konkurencją tylko jak można ulepszyć dotychczasowy sposób komunikacji człowieka z komputerem uwzględniając jednocześnie stare nawyki i oferując coś co usprawiedliwiłoby wysiłek (w tym także wydatki) potrzebny do przesiadki. Ładny wygląd, słodkie słówka i wyrafinowany marketing to zbyt mało. Nie staramy się pokazywać produktów, które są po prostu inne. Inne i nowe to relatywnie łatwe sprawy. Zrobić coś co jest z natury rzeczy lepsze, to dużo trudniejsze – mówił niedawno Ive. Design – to Steve Jobs – to nie to jak coś wygląda ale to jak działa. To tylko słowa – powiecie. Być może a jednak przecież mają pokrycie. Używamy maków bo działają lepiej niż inne komputery, ludzie kupują iPhony i iPody bo są wygodne – wie to każdy kto spróbował. Ostatecznie płacimy za to żeby działało – prawda? Zanim więc zaczniemy pytać „kiedy” warto by zastanowić się „co” i „jak”? Odpowiedzi „niewiadomo ale na pewno wszystko się zmieni” zupełnie mnie nie przekonują. Zwłaszcza, że podawane jako pewnik plotki o styczniowej konferencji i wielkim wydarzeniu okazują się dotyczyć corocznego sprawozdania finansowego… Moim zdaniem, Apple ma niewielkie szanse wprowadzić obecnie coś co sprosta oczekiwaniom użytkowników i ich własnym ambicjom – i dlatego żadnej rewolucji nie będzie. Ten rok należeć będzie do drugiej-czwartej generacji iPhona. A tablet? Cóż, kazać na siebie czekać to kazać się pożądać…
Ewidentne zalety nuvifona to – dostępna bez żadnych dodatkowych kosztów – nawigacja z dobrymi mapami, wygodny i przyszłościowy system LBS (Location Based Service). Na plus zasługuje też – niestety niezbyt udana – próba ukrycia Windows Mobile pod uproszczonym i przejrzystym „iphonowym interfejsem”. Widać że Asus dostrzega problem zbyt skomplikowanej obsługi i stara się mu zaradzić. To daje jakąś nadzieje na przyszłość. Sam wyświetlacz jest świetnej jakości – naprawdę! – szkoda tylko, że wymaga tyle zdecydowania… Mutidotyk nie jest wcale niezbędny do wygodnej obsługi multimedialnej komórki jednak ekran dotykowy – jak sama nazwa wskazuje – zdecydowanie powinien reagować na dotyk a nie na nacisk. Tego właśnie oczekujemy biorąc do ręki takie urządzenia, prawda? Myślę więc, że rezystancyjny wyświetlacz to po systemie operacyjnym druga podstawowa wada nuvifona. Techniczne możliwości to jedno – niektóre są imponujące jak LBS, niektóre stanowią obowiązujący na rynku standard niewart nawet wzmianki, niektóre wymagają drobnych lub większych poprawek – ale wszystko ostatecznie i tak rozbija się o samą obsługę urządzenia. Jeśli jest ona niedopracowana, zawodna lub zbyt wymagająca to nawet najlepsza, najnowocześniejsza i najlepiej pomyślana elektronika przestaje być atrakcyjna. Niby mamy wszystko co trzeba, niby poukładane logicznie a jednak… Coś tu nie gra. Ostatecznie to właśnie interfejs, jego czytelność i responsywność decyduje o tym jak odbieramy całą resztę. Nie chcę być niepotrzebnie złośliwy ale Asus i Garmin mają w tym obszarze sporo do nadrobienia… Nie tylko oni zresztą ale to już temat na inny tekst.
Mimo, iż Windows Mobile pozwala na ustawienie tysiąca różnych parametrów (często niepotrzebnych i tylko komplikujących używanie) nie znalazłem np. sposobu na dostosowanie zestawu trzech dużych ikon (słuchawka, lupa, mapa) do własnych potrzeb – niby drobiazg a jednak… Telefon komórkowy to telefon komórkowy – nic wielkiego, można się go „nauczyć” ale przecież każdy z nas korzysta z tego typu urządzeń inaczej, nawet jeśli są to tylko drobne różnice. Jeden więcej dzwoni, inny więcej esemesuje a jeszcze inny woli słuchać muzyki zamiast serwować po sieci. Wiecie o co chodzi. Warto by więc pozwolić każdemu ustawić najczęściej wykorzystywane funkcje pod siebie. Może wydawać się że to drobnostka – da się w końcu ustawić pozostałe ikonki – ale ta niekonsekwencja wydaje mi się nie tyle uciążliwa co bardzo wymowna. Zwłaszcza w systemie, który co chwilę o coś pyta, prosi o doprecyzowanie, potwierdzenie i umożliwia konfigurację tysiąca i jednego drobiazgu. Skąd bierze się ten dysonans? Telefon jest niezaprzeczalnie na swoim miejscu, z szukaczki (LBS) może bym nie zrezygnował (choć pewny nie jestem, używa się jej jednak rzadziej niż np. odtwarzacza muzyki) ale już na pewno wywaliłbym precz domyślny skrót do map. Pokazuje on właściwie tylko bieżącą pozycję a to wydaje mi się kompletnie nieprzydatne – chyba że ktoś prowadzi taki tryb życia, że regularnie budzi się w obcym mieszkaniu, w nieznanym mieście i pozbawiony wspomnień… Pisałem o tym obszernie wcześniej – brak tu po prostu projektu interakcji, pomysłu który niwelowałby ów rozdźwięk pomiędzy opinią inżyniera a potrzebami użytkownika. Swoją drogą, ciekawe czy jest to w ogóle możliwe kiedy sprzęt i oprogramowanie pochodzi od dwóch różnych producentów? Oto jest pytanie!
Ok. Wystarczy tego narzekania. Powtórzę – to nie jest zły telefon jednak żeby go używać trzeba się go nauczyć i wybaczyć mu wszystkie windowsowe grzechy. Zresztą Windows Mobile i sam nuvifon pozwalają na znacznie więcej niż się z początku wydaje – i oddając sprawiedliwość muszę powiedzieć, że budzi to mój szacunek – jednak nieoczywista obsługa i nieczytelny interfejs skutecznie utrudniają codzienne korzystanie z wszystkich tych zbędnych i niezbędnych dobrodziejstw. Nuvifone jest po prostu wymagający i trzeba sporo samozaparcia aby się z nim zaprzyjaźnić. Ponadto w ciągu miesiąca i kilku dni używania M20 zaliczyłem cztery zwisy – telefon albo sam się zrestartował albo musiałem to zrobić za niego. Dwa razy trzeba było wyjąc baterie bowiem telefon przestał reagować na bardziej cywilizowane próby dobudzenia… Swoją drogą, może to jest właśnie jeden z niezbyt oczywistych powodów dla których różni producenci elektroniki użytkowej tak niechętnie montują je na stałe? Tak czy siak, średnio daje to jeden zwis na półtora tygodnia – czyli zdecydowanie za dużo. Jest oczywiście jakaś szansa, że zaobserwowane problemy to specyfika tego akurat konkretnego modelu i prawdę mówiąc tak właśnie chce o tym myśleć. Bo jeśli to uroda całej serii czy kolejny urok mobilnego Windowsa – oj, kiepsko wróżę całej platformie… Mimo wszystko – nie mam wcale zamiaru wieszać psów na nuvifonie ani na innych windowsowych smartfonach. Oczywiście jedne są lepsze, drugie gorsze – jak to w życiu bywa – ale to fantastyczne, że istnieją, tanieją, powszednieją i koniec końców, z sezonu na sezon stają się coraz bardziej użyteczne. Każdy z nich ułatwia jakoś nasze codzienne sprawy, pozwala oszczędzić czas albo nogi – i warto o tym pamiętać gdy formułujemy kategoryczne sądy albo opinie. Opisałem wady nuvifona bowiem rzucają się w oczy – nie oznacza to jednak, że są one najważniejsze albo uniemożliwiają jego używanie. Wprawdzie M20 nie jest jakoś specjalnie wyjątkowy – na rynku jest wiele podobnych konstrukcji – ma jednak kilka zalet (LBS, nawigacja, dostęp do garminowych map) które przecież wyróżniają go pozytywnie na tle windowsowej konkurencji. Oczywiście nie jest to urządzenie na miarę iPhona – żaden tam wściekły killer-admirer – i raczej trudno byłoby mi go osobiście polubić czy zachwalać ale nie popadajmy w skrajności – da się go przecież normalnie używać, robi to do czego służy: dzwoni, odtwarza muzykę, nawiguje, pozwala w potrzebie wysłać mejla, zrobić zdjęcie, napisać tekst, przypomina o spotkaniach i tak dalej. To dostatecznie dużo. Choć – przyznam się bez bicia – liczyłem na coś więcej…
Last modified on 2009-12-02 14:32:33 GMT. 3 comments. Top.
Nuvifone przychodzi opakowany w eleganckie lakierowane pudełko. W zestawie obok telefonu mnóstwo kabelków. Do tego dwie ładowarki (normalna i samochodowa), słuchawki na miniUSB (z mikrofonem i pilotem) oraz uchwyt samochodowy. W końcu M20 to także nawigacja. Do tego futerał, ściereczka do czyszczenia ekranu, oprogramowanie (Microsoft ActiveSync – tylko dla pecetów) i instrukcje obsługi na dwóch płytach plus oczywiście masa papierów – gwarancja, papierowa instrukcja, krótkie wprowadzenie (FAQ) i tym podobne. M20 działa pod ostatnim Windows Mobile w wersji 6.5. Pojemność dysku 4GB. Ekran malutki ale dający 640×480 pikseli (VGA). Jasny, kontrastowy i bardzo wyraźny. Na zewnątrz pięć przycisków wliczając w to regulacje głośności i blokadę. Obudowa plastikowa ale zwarta, raczej mocna, choć wolałbym żeby telefon nie wypadł mi przypadkiem z kieszeni. Kolor czarny ze srebrnymi dodatkami ale z tego co widzę na stronie producenta są dostępne też mniej konserwatywne i bardziej radosne wersje.
M20 jest mały i lekki. Zaskakująco lekki i jednocześnie nie zbyt mały. Wbrew pozorom dobrze leży w dłoni. Bateria jest oczywiście wymienna. W pierwszych kilku dniach intensywnej zabawy i ustawiania telefonu pod siebie codzienne ładowanie jest niezbędne. Potem może być trochę lepiej – zwłaszcza jeśli się o to postaracie redukując podświetlenie ekranu, wyłączając telefon na noc i rezygnując z włączonego na stałe wifi i bluetootha – ale w praktyce nie liczyłbym na wiele więcej. Bateria ma 920mAh, producent obiecuje 250 godzin w trybie czuwania i 3 godziny rozmowy ale, jak wiadomo nie od dziś, zasilanie jest problemem we wszystkich tego typu przenośnych urządzeniach. Dopóki komórki służyły głównie do dzwonienia nie było z tym wielkich problemów ale im więcej potrafią tym częściej z nich korzystamy – w końcu słuchamy na nich muzyki, używamy internetu, nawigacji, gramy w jakieś gry itd. – a to przekłada się w prosty sposób na konieczność codziennego używania ładowarki… Konfiguracja dostępu do internetu po wifi nie stanowiła żadnego problemu, po włączeniu nuvifon znalazł domową sieć, grzecznie zapytał o hasło i po krzyku. Od strzału poszła też konfiguracja konta na gmailu. Wystarczyło tylko podać login i hasło. Z bardziej egzotycznymi kontami nie będzie pewnie aż tak łatwo ale i tak widzę duży postęp – dobrze pamiętam ile zachodu wymagało – wcale przecież nie tak dawno temu – skonfigurowanie tak podstawowych usług w tzw. nowoczesnych telefonach. Oj, dobrze że te czasy już na dobre minęły…
Pierwsze wrażenia raczej mieszane. Telefon nie wygląda źle ale też niczym specjalnym nie ujmuje. Wątpliwości pogłębia też dotykowy ekran – nie ma siły, osobom przyzwyczajonym do obsługi iPhona musi się wydać oporny, nieczuły i niedokładny. Dotykowy to w ogóle złe słowo i wprowadza więcej zamieszania niż porządku – nuvifon reaguje bowiem nie tyle na dotknięcia ile na nacisk a to nie to samo. Animacja nie jest zbyt płynna. Przytłacza też mnogość opcji, ustawień, potwierdzeń i cała filozofia Windows Mobile. Ale to w końcu naturalne – każde nawet najbardziej oczywiste w obsłudze urządzenie wymaga oswojenia i zmiany nawyków. Nie chce więc być zbyt surowy opierając się tylko na pierwszych wrażeniach zwłaszcza, że na ocenę całości mam miesiąc czasu. Cóż, zdążę się pewnie jeszcze przyzwyczaić…
Obok mnie różne modele nuvifonów testują jeszcze autorzy blogów www.foto.pwsk.pl, cassia.pl oraz wiecek.biz. Zachęcam więc do odwiedzin wyżej wymienionych i konfrontacji opinii. Poza tym komplet informacji zawsze jest dostępny na facebookowym profilu producenta. Miłej lektury!
Last modified on 2009-12-09 14:08:07 GMT. 3 comments. Top.
Minęło paręnaście dni z nuvifonem więc czas najwyższy na konkrety. Z racji tematyki bloga, z racji tego, że na co dzień używam iPhona, z racji szumnych zapowiedzi i deklaracji producenta, o których wspominałem na początku liczyłem na to, że cały test oprę na porównaniu nuvifona z applowskim telefonem. Wiecie iPhone kontra Zabójca. Ale tak nie będzie – nie miałoby to bowiem sensu. Nuvifone to zupełnie inna bajka – bez multitacza, z ekranem dotykowym który reaguje na nacisk a nie na dotyk, z systemem operacyjnym, którego filozofię oparto na wirtualnej myszce, okienkach i rozwijanych menu – mimo że całe urządzenie mieści się w kieszeni – nie ma po prostu czego porównywać. Oczywiście iPhone z App Store stanowić będzie dla nas jakiś ogólny punkt odniesienia – tego nie da się uniknąć, jest nim przecież dla całego rynku – jednak wszystkie bardziej bezpośrednie porównania byłyby dla Asusa po prostu druzgoczące.
Największą wadą urządzenia jest bez wątpienia Windows Mobile. Zresztą wszystko widać na obrazkach. Na pierwszy rzut oka nie jest źle ale gdy wejdziemy krok głębiej… Aby utworzyć nową wiadomość wybierz opcje Menu a następnie opcję Nowa. I pozamiatane. Bo i co tu można jeszcze napisać…?
Asus wprawdzie przygotował swoją „skórkę” czy raczej nakładkę na standardowe GUI, która ułatwia używanie nuvifona i przypomina nieco iphonowe rozwiązania ale w praktyce to zbyt mało. Wprawdzie ausuowe skróty znacznie ułatwiają korzystanie z telefonu i oferują szybki dostęp do kilku najbardziej potrzebnych funkcji jednak Windows Mobile wyziera spod spodu właściwie przy każdej okazji. A tych jest całkiem sporo. System ten to po prostu próba przeniesienia interfejsu okienkowego z dużych komputerów, z myszką, kursorem, klawiaturą, kontekstowym menu i całym tym 50-letnim pecetowym „dorobkiem” na ekranik wielkości dużego znaczka pocztowego i komputerek rozmiarów paczki papierosów, obsługiwany sztucznym (lub prawdziwym) palcem. To nie ma prawa być wygodne. Tak się po prostu nie da. Nie tędy droga. Palmtop, dotykowy ekran, minimalna ilość przycisków oraz mający go na co dzień używać człowiek potrzebują zupełnie innego podejścia. Asus ewidentnie czuje ten kierunek ale opierając urządzenie na mobilnym Windowsie sam skazuje się na trwanie w niewygodnym rozkroku. Być może nuvifone G60 pracujący pod kontrolą Linuxa wypada pod tym względem lepiej…
Jak pisałem wcześniej w zestawie obok samego nuvifona, słuchawek z pilotem i ładowarki dostajemy jeszcze ładowarkę samochodową i uchwyt do zamocowania telefonu na szybie. W końcu M20 to nie tylko zwykły smartfon ale też pełnoprawna osobista/samochodowa nawigacja. O tym jednak napisze osobno – w końcu to flagowa cecha nuvifona. Obok nawigacji – oraz oczywiście dzwonienia, obowiązkowych ememesów, dostępu do internetu, obsługi mejla i całej tej niezbędnej sieciowo-telefonicznej sałatki, o której nie warto się rozpisywać bowiem jest i działa – Asus oferuje nam także kompleksowe odtwarzanie multimediów. Odtwarzanie wideo na malutkim kieszonkowym ekraniku od zawsze uważałem za niepotrzebny nikomu wodotrysk, nie da się jednak przecenić roli tego typu urządzeń w odtwarzaniu muzyki.
Nuvifone sprawuje się tu całkiem dobrze. Obsługa odtwarzacza jest wygodna, synchronizacja biblioteki także – o czym więcej napiszę nieco później przy okazji opisywania oprogramowania dla OS X – dźwięk jest dobry, słuchawki dosyć porządne. Nie ma się tu do czego przyczepić. To o tyle istotne, że spora część „multimedialnych telefonów” mimo, że pozwala na słuchanie muzyki wcale do tego nie zachęca. W teorii wszystko ładnie, pięknie ale w praktyce obsługa jest koszmarna, dźwięk kiepski, do tego mało miejsca na jakaś sensowną przenośną płytotekę. M20 taki nie jest i trzeba to odnotować. Spokojnie sprawdzi się jako kieszonkowy odtwarzacz muzyki. Choć – by zachować właściwe proporcję – muszę też napisać, że do wygody iPoda jednak mu daleko.
M20 out of the box wyposażony w kilka przydatnych aplikacji – mobilną wersję Office, dwie przeglądarki internetowe – Operę mini i Internet Explorera, Marketplace czyli windowsowy App Store oraz jeszcze kilka innych mniej istotnych lub oczywistych drobiazgów (notatki, kalendarz, klient poczty itd.) oraz oczywiście także funkcjonalną i sprawną nawigację. Wszystko to w cenie telefonu co przy cenach takich aplikacji i akcesoriów w AppStore daje na starcie przynajmniej paręset złotych oszczędności.
Windowsowy Marketplace to nic o czym warto by pisać długo i parlamentarnie. Aplikacji dostępnych z telefonu jest ledwie kilkanaście (!), cześć z nich jest zaskakująco kosztowna. Ale może to wynik wyświetlania cen w złotówkach a nie w euro? Hmmm. Tak czy siak – strasznie mało tam towaru…
Zaglądając do sklepu poprzez www naliczyłem niespełna 400 tytułów – część jest pewnie dostępna tylko w wybranych krajach i stąd rozbieżności. Tak czy siak Microsoft ma przed sobą dłuuuuga drogę w tym segmencie rynku. Naprawdę długą. Tak wygląda to na obrazku przygotowanym przez serwis CNN Money…
Wracając do rzeczy – Opera mini sprawuje się prawie równie dobrze jak mobilne Safari – chociaż jak wiemy „prawie” robi czasem wielką różnicę – czego niestety nie da się powiedzieć o mobilnym Explorerze. Nie da się go po prostu używać. Ale uwaga – w zamian program bezproblemowo wyświetla flashowe reklamy! Imponujące!
Obok flasha telefon bez problemu radzi sobie też z innymi typowymi formatami – prosto po wyjęciu z pudełka wyświetla obrazki, pedeefy, dokumenty tekstowe, arkusze Excela i tak dalej i tym podobne. Nie sądzę abyście natrafili tu na jakieś problemy. Jest nawet kieszonkowy Zip!
Bardzo spodobały mi się nuvifonowe notatki – z racji wykorzystania rysika można tu całkiem sprawnie rysować, a że ekran jest wysokiej rozdzielczości obrazek przypomina pismo odręczne czy długopisowa bazgraninę po marginesach notesu dużo bardziej niż można by się spodziewać. Tu ujawnia się przewaga rysika nad palcem – od dziecka uczymy się pisać i rysować za pomocą jakiegoś narzędzia (kredki, długopis, pióro, pędzel itd.) a nie własnych dłoni i rysik w takich wypadkach jest paradoksalnie dużo bardziej naturalny niż palec. Klawiatura ekranowa nie jest tak wygodna jak w iPhonie ale da się jej używać jeśli człowiek zdobędzie się na stukanie w ekran rysikiem lub gdy ma naprawdę szczupłe palce i odpowiednio dużo determinacji. Jednak jeśli macie wielkie dłonie i pokaźne paluchy radzę poszukać sobie innego telefonu. Strasznie irytowało mnie drganie telefonu przy każdym dotknięciu ekranu – taka symulacja fizycznego kliknięcia, włączona domyślnie – na szczęście jednak da się to wyłączyć. Drobiazg po którym nuvifone od razu staje się bardziej sympatyczny.
Sterowanie odbywa się albo za pomocą palca, albo za pomocą rysika albo za pomocą tzw. wybieraka krzyżowego, jak z upodobaniem piszą autorzy różnych polskich tłumaczeń instrukcji obsługi różnych elektronicznych urządzeń, czyli po prostu dużego klawisza reagującego jak joystick. Nie warto przyzwyczajać się do jednej metody – raz lepszy jest palec np podczas dzwonienia, raz rysik np. podczas pisania a raz klawisz-klawisze. Wygląda to nieprzyjaźnie, w pierwszym kontakcie takie się też wydaje ale po kilku dniach człowiek się właściwie gładko się do tej obfitości przyzwyczaja. Nie jest to na pewno wzór ergonomii ale też nie napotkamy tu niczego co odróżniałoby nuvifona od innych tego typu urządzeń. Wszystkie obecne na rynku telefony, smartfony, odtwarzacze mp3, cyfrowe aparaty fotograficzne, dżi-pi-esy obsługuje się z grubsza tak samo i nie wydaje mi się aby M20 jakoś tu odstawał. Zwłaszcza w swojej kategorii.
Mimo to do wygodnej obsługi nuvifona rysik jest jednak niezbędny. Wprawdzie większość rzeczy uda się zrobić za pomocą palca ale jest to raczej frustrujące. Ekran trzeba naciskać zdecydowanie, zresztą interfejs mobilnych Windowsów telefonu nie jest przystosowany do takiego sterowania. Niektóre ikonki są zbyt małe, dotknięcia bywają źle interpretowane i tak dalej – słowem sporo z tym zachodu. Rysik nie sprawia takich problemów, co więcej trzymając go w ręce człowiek przestaje też oczekiwać lekkości i multidotyku, dzięki czemu urządzenie przestaje irytować co szczególnie odczują posiadacze iPhonów lub innych urządzeń z ekranami pojemnościowymi. Nie sądziłem, że to możliwe ale po kilku dniach przestawiłem się na rysik właściwie bezboleśnie czego nie da się niestety powiedzieć o mobilnym Windowsie…
I jeszcze jedna rzecz na plus. To program Wprowadzenie. Właściwie jest to systemowa pomoc – a raczej jej najpotrzebniejszy wycinek ujęty w osobnej aplikacji. Rzecz absolutnie niezbędna dla każdego kto po raz pierwszy bierze nuvifona do ręki. Oszczędza sporo czasu, ułatwia przebijanie się przez windowsowe ustawienia i krok po kroku prowadzi człowieka do celu. Duże brawa za ten pomysł! Pokazuje to też wyraźnie że twórcy telefonu zdają sobie sprawę z tego jak bardzo windowsowy interfejs jest nieczytelny i skomplikowany. Zwłaszcza dla laika, który nie znajduje przyjemności w konfiguracji i grzebaniu w ustawieniach… Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że lepiej byłoby zlikwidować przyczyny niż neutralizować ich skutki – prawda? Cóż, to tyle na dziś. Pamiętajcie, że cały czas czekam na wasze sugestie co jeszcze opisać, na co zwrócić uwagę i tak dalej…
Last modified on 2009-12-10 00:31:34 GMT. 4 comments. Top.
Jak pisałem, flagową cechą nuvifonów jest nawigacja. GPS zwykle kojarzy nam się z urządzeniami, które wyświetlają mapy, wskazują drogę i odpowiadają na pytanie jak gdzieś trafić. Jednak przecież aby wszystko to było możliwe urządzenie musi najpierw odpowiedzieć na pytanie gdzie aktualnie jesteśmy. Określanie własnej pozycji to zresztą podstawowe zadanie wszystkich odbiorników GPS – prawda? Reszta to tylko pomysł na wykorzystanie danych. Zostańmy więc przez chwilę w tym punkcie i zastanówmy się co jeszcze – poza zaznaczeniem pozycji na mapie – można z taką informacją zrobić… A można bardzo wiele – w końcu skoro telefon wie gdzie jesteśmy może dostosowywać się do naszego aktualnego położenia. Ustawić godzinę i strefę czasową jeśli podróżujemy po świecie, automatycznie wybrać ustawienia waluty w programach do konwersji jednostek, ustawienia pogodynki lub właściwą konfigurację innych usług – wyciszenie dzwonka, wybór wifi czy używanego konta e-mail – w zależności od tego czy jesteśmy akurat w domu, w szkole czy w biurze. Nie wygląda to być może zbyt imponująco ale w działaniu jest imponujące i umożliwia zbudowanie naprawdę łatwego w użytkowaniu i inteligentnego oprogramowania. Tego typu usługi nazywają się mądrze LBS a akronim ten oznacza po prostu usługi oparte o lokalizację (Location Based Service). W nuvifonie zintegrowano je z przeszukiwaniem sieci. Sam pomysł nie jest wprawdzie oryginalny ani specjalnie nowy ale jego realizacja zasługuje na szacunek. Zwłaszcza, że tego typu usługi ciągle nie stały się jeszcze popularne ani powszechnie używane – a powinny! To naprawdę szalenie wygodne. Wyobraźcie sobie – kilka puknięć w ekran komórki i mamy adresy znajdujących się w pobliżu restauracji, stacji benzynowych, szpitali, aptek, repertuar kin i czego tam sobie jeszcze człowiek zapragnie. Działa to dokładnie tak jak powinno i z tego co zaobserwowałem wyniki serwowane przez nuvifona są i aktualne i sensowne. Rażą może trochę cmentarze w sekcji Atrakcje ale w końcu szeroko rozumiane cmentarnictwo, architektura i sztuka cmentarna czy wyszukiwanie i kolekcjonowanie epitafiów, to właściwe hobby jak każde inne…
Co ważne – nie jest to tylko kolejna papierowa funkcja. Więcej, moim zdaniem to jedna z nowości równie ważna jak połączenia głosowe, kieszonkowy mejl czy esemesy i za kilka lat jej brak w telefonie będzie po prostu nie do pomyślenia. Jest to poza tym całkiem sensowny sposób wykorzystywania wbudowanych w telefony modułów GPS. Klasyczne mapy to jedno – ale ich obecność w komórkach jest – powiedzmy to sobie wprost – nieco dyskusyjna… Zintegrowane czy dedykowane specjalnie dla samochodów rozwiązania mają tu bowiem naturalną przewagę nad kieszonkowymi konkurentami choćby z racji rozmiarów ekranu, stałego zasilania itd. A także tego że trudno je zostawić w drugiej marynarce czy w kuchni na stoliku – prawda? Jednak taki kieszonkowy przewodnik, który zawsze wie gdzie jesteś i kto w okolicy urządza akurat przyjęcie, gdzie kupić lody, obiad, zatankować albo wypłacić gotówkę – to przecież zupełnie inna bajka niż „skręć w prawo, skręć w lewo, zjedź na autostradę”… Nieprawdaż? Warto więc pamiętać, że GPS to nie tylko mapy i nawigacja. GPS to dla elektroniki także oczy i uszy, dzięki którym może być ona nie tylko bardziej funkcjonalna ale też łatwiejsza w obsłudze!
Zresztą zauważcie co robi się ze współczesną elektroniką – czasy kiedy komórki, komputery i inne urządzenia tego typu oferowały tylko to w co wyposażył je producent dawno minęły. Dziś równie ważny jak parametry techniczne – a może i ważniejszy! – jest dostęp do usług. Telefon bez zasięgu to tylko kawałek plastiku. Przypomnijcie sobie jak wyglądał iPhone bez App Store. Tak właśnie wygląda prawdziwy cloud computing – w praktyce a nie w kolorowym i egzaltowanym tygodniku! Internet w telefonie to już dzisiaj banał – ale dobrze wykorzystany internet w komórce to ciągle jeszcze zagadka przyszłości. wiecie o co chodzi – można w końcu przeżyć bez wysyłania e-maili czy blipowania z tramwaju ale interaktywna, dobrze poinformowana mapa, przewodnik czy wyszukiwarka pożytecznych informacji to już zupełnie inny gatunek. Coś co ułatwia życie a nie tylko zabija czas. Owszem, zawsze będzie można to samo zrobić ręcznie, na piechotę korzystając z przeglądarki i googla, wpisując odpowiednio sformułowane pytanie ale zautomatyzowanie całego procesu oszczędza czas, jest wygodne, łatwiejsze w obsłudze. Słowem, może z tego skorzystać każdy. I siedzący w temacie nastolatek i niedowidzący emeryt. A o to przecież w tym wszystkim chodzi – technologia powinna być przezroczysta, łatwa i dostępna, prawda? Bez wątpienia tego typu usługi to znacznie ciekawszy i bardziej poważny obszar zastosowań przenośnej elektroniki niż modna obecnie „rzeczywistość rozszerzona” albo jakiś niezidentyfikowany web 2.0 i wirtualne wspólnoty. LBS jest bowiem w odróżnieniu od nich naprawdę funkcjonalny, przydatny nie tylko dla oblatanych z elektroniką i gadżetami nastolatków ale właściwie dla każdego. W ten właśnie sposób uwidacznia się zresztą prawdziwa wartość dostarczanej informacji. Google Maps w komputerze to właściwie tylko fajny globus i w zasadzie nic więcej. Tymczasem LBS i mu podobne rozwiązania to już nie jest jakaś tam e-zabawka – wprawdzie fajna, intrygująca ale właściwie nie wiadomo co z nią zrobić – to całkiem poważna, przydatna i naprawdę upraszczająca wiele codziennych spraw technologia. Bezdyskusyjnie.
Last modified on 2009-12-14 08:34:16 GMT. 2 comments. Top.
Ostatnio pisałem o integracji pozycji geograficznej z wyszukiwarką internetową a dziś będzie o mapach. Biorąc do testów nuvifona liczyłem przede wszystkim na dobrą nawigację. Garmin w nazwie zobowiązuje. I telefon faktycznie daje radę – nawigacja jest dobra. Niestety jednak obsługa modułu nawigacyjnego pozostawia wiele do życzenia. Jest nieoczywista. Prosta i wydawałoby się podstawowa rzecz a więc wskazanie punktu, do którego chcemy dojechać wymaga kilku kompletnie zbytecznych puknięć w ekran i wgłębianie się w meandry niezbyt czytelnego menu. Sprawa wygląda nieco lepiej kiedy mamy już telefon skonfigurowany a docelowe adresy zaznaczyliśmy wcześniej i dodaliśmy je do zakładek (ulubionych) ale wymaga to trochę zachodu oraz dostosowania się do urządzenia. Tymczasem ja wolałbym raczej aby to ono dostosowywało się do mnie i moich pomysłów… A już na pewno w sprawach tak oczywistych! Zwłaszcza, że ewentualne zmiany to nic wielkiego – ot, po prostu przemyślenie sposobu w jaki ludzie będą z telefonu i nawigacji korzystać.
Nie wymaga to wcale wielkiego wysiłku – mimo iż jest to rzecz zupełnie zasadnicza – oprogramowanie przecież już jest, działa całkiem dobrze jeśli brać pod uwagę czysto techniczną stronę zagadnienia trzeba je jeszcze tylko dopracować pod kątem potrzeb użytkownika. Tego elementu bardzo tu brakuje – a dobrze przemyślany interfejs kilku najważniejszych aplikacji spokojnie przykryłby wszystkie lub prawie wszystkie opisane wcześniej przeze mnie wady nuvifona. Wcale nie zmyślam – iPhonowi też zarzucano różne prawdziwe i wyimaginowane braki ale nadrabiał właśnie dzięki wygodzie i łatwości obsługi, nieprawdaż? Bardzo, bardzo brakuje tu jakiegoś sensownego projektu interakcji!
Nie mam pojęcia po co komu do szczęścia potrzebne są takie informacje jak te na obrazkach powyżej – o ile jeszcze statystyka od biedy ujdzie – średnia prędkość, dystans i działający w czasie rzeczywistym prędkościomierz zamiast fontanny można jeszcze zrozumieć – to lokalizowanie pozycji satelitów na nieboskłonie i dziwne wykresy ilustrujące moc czy opóźnienie sygnału (tak się domyślam bo niby skąd mam wiedzieć?) raczej mnie odpychają niż przyciągają. To zawracanie człowiekowi głowy niepotrzebnymi informacjami, zaciemnianie prostego obrazu i odwracanie uwagi od rzeczy istotnych. Jestem tu i chcę się dostać tam – potrzebuję wiedzieć którędy mam iść/jechać i to mi w zupełności wystarcza! Skupmy się na meritum – dzisiejszy świat generuje już wystarczająco dużo informacyjnego szumu i naprawdę nikt nie potrzebuje jeszcze więcej nierelewantnych informacji pochodzących z własnej kieszeni. Co za dużo to nie zdrowo!
Tyle narzekania. Poza tym jest całkiem miło – Nuvifone z wyprzedzeniem mówi gdzie skręcić, którego pasa należy się trzymać, wyświetla ograniczenia prędkości i tym podobne – i do tego typu wskazań nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Na co dzień nie używam żadnej nawigacji trudno więc porównać mi nuvifona z konkurencją – jednak gdyby nie koślawa obsługa – byłbym z garminowych map zadowolony. Mapy są dokładne, świeże i tylko kilka razy zdarzyły się jakieś drobne – naprawdę niewarte uwagi – niedociągnięcia. Ponieważ akurat nie wybierałem się w Zupełnie Nieznane Strony sprawdzałem nuvifona w znacznie bardziej wymagający sposób – otóż kazałem mu się prowadzić w miejsca i trasami, które doskonale znam. To trudniejsze zadanie bowiem od razu byłem w stanie ocenić czy urządzenie zachowuje się jak przyjaciel czy jak praski taksówkarz – na wszelki wypadek wyjaśniam, że chodzi tu o Pragę, stolicę Czech a nie o dzielnicę Warszawy – wiozący pasażera dwie przecznice dalej przez najbardziej odległe przedmieścia. Osobną kwestią jest jednak rozmiar ekranu – w samochodzie, z odległości kilkudziesięciu centymetrów jest on po prostu nieczytelny. Jeśli tylko potrzebujemy zobaczyć nitkę drogi – jest w porządku ale już odczytywanie nazw mijanych ulic wymaga lupy albo żywego pilota. Nieco do życzenia pozostawia też polonizacja urządzenia – nazwy ulic wyświetlane są z błędami – w oczy rzucają się literówki, czasem jakieś chińskie czy japońskie krzaczki albo zła interpretacja nazw w stylu „Aleja Jana Pawła Ii”. To oczywiście drobiazgi ale trudno ich nie zauważyć… I znów – łatwo je poprawić, wystarczy tylko doszlifować szczegóły. Mam wrażenie, że w M20 wyraźnie zabrakło tego właśnie elementu. A to przecież – biorąc pod uwagę proces projektowania i produkcji – tak niewiele…
Inną ciekawostką opartą na nuvifonowym GPS jest usługa Ciao! Ciao – jak wszyscy wiedzą – to po włosku cześć. Jak sama nazwa wskazuje usługa ta ma ułatwić właścicielom nuvifonów kontakty towarzyskie i wyszukiwanie znajomych. A mówiąc całkiem wprost podglądanie przez wybrane osoby informacji o aktualnym położeniu telefonu a więc także i jego właściciela. Całość jest oczywiście pod kontrolą – inaczej usługa nazywałaby się pewnie „Wielki Brat” – mamy więc możliwość ustalenia kiedy i kto może nas śledzić. To zapewne świetne rozwiązanie gdy chcemy zaczerpnąć – w opozycji do prywatności – trochę „publiczności”. Brzmi trochę dziwnie, prawda? Ciao! może aktualizować się automatycznie lub ręcznie jeśli nie lubicie być na świeczniku zbyt długo. Pomysł może wydawać się fajny ale moim zdaniem jest raczej przerażający. Fajny gdy szukamy rozrywki i błądzimy po knajpach w całym mieście szukając znajomych twarzy. Być może fajny dla rodziców, którzy obawiają się o bezpieczeństwo – i szczerość – dorastających dzieci. Jednak taka permanentna inwigilacja to chyba kiepska metoda wychowawcza… Przerażający gdy pomyślimy o możliwych nadużyciach – szpiegowaniu niczego nieświadomej żony (lub męża), nie wspominając już o przysłowiowych facetach w czerni. Choć oni już to mają od dawna… Oczywiście trochę przesadzam – nuvifon na to nie pozwala, za każdym razem grzecznie pyta i informuje o swojej aktywności niemniej sama możliwość jaką stwarza tego typu technologia wydaje mi się cokolwiek dwuznaczna. O ile LBS bardzo mi się spodobał to Ciao! wręcz przeciwnie. Nie chciałbym czegoś takiego w telefonie i naprawdę nie wiem skąd bierze się moda na tego typu techno-ekshibicjonizm. Cóż najwyraźniej jestem już zramolałym zgredem i nie rozumiem współczesności…
Last modified on 2009-12-16 11:30:44 GMT. 2 comments. Top.
Niełatwo używać M20 mając maka. Szerzej sprawę biorąc w ogóle nie jest łatwo używać smartfona z Windows Mobile na maku. Oczywiście jakoś bardzo trudno nie jest – niemniej trzeba podkreślić, że producent nuvifona nie dostarcza żadnego oprogramowania dla OS X i trzeba z tym sobie poradzić samemu. Poniżej zawartość płyty instalacyjnej – jak widać same pliki .exe i .dll…
Na szczęście na rynku jest już trochę oprogramowania dedykowanego dla windowsowych smartfonów a OS X sam w sobie oferuje tu także oferuje kilka udogodnień. Nie jest jednak zbyt różowo – M20 to stosunkowo nowy produkt i Snow Leopard w wersji 10.6.2 jeszcze go nie obsługuje. Uruchomienie iSync kończy się takim oto rezultatem:
Oczywiście nie ma problemów ręcznym z dostępem do zawartości telefonu – out of the box wszystko działa zarówno po bluetooth jak i po kablu USB (telefon jest widoczny w Finderze jako dodatkowy dysk). Nie jest to może rozwiązanie na miarę SyncMate czy microsoftowego ActiveSync ale lepszy rydz niż nic…
Osobną kwestią pozostaje synchronizacja multimediów ale tu z pomocą przychodzi nieoceniony doubleTwist. Program słynnego DVD Jona oferuje znany z iTunes interfejs oraz kompleksową i całkiem wygodną obsługę. Bez problemu przeniesiemy w obie strony zdjęcia, filmy i oczywiście muzykę. Całość nie jest jeszcze tak wygodna jak oryginał ale naprawdę niewiele mu do tego brakuje – no i rzecz najważniejsza: obsługuję masę różnych urządzeń!
Obok tego na rynku znajdziecie rozwiązania komercyjne takie jak SyncMate czy The Missing Sync for Windows Mobile. SyncMate w darmowej wersji oferuje podstawową funkcjonalność – czyli synchronizację kalendarzy i kontaktów. Płatna wersja pozwala na dużo więcej w tym także na wygodną synchronizację multimediów – szczegóły znajdziecie na blogu Przemka Marczyńskiego. Krótko mówiąc – świetny i niezbyt drogi soft ($40), który spokojnie zastąpi oryginalne oprogramowanie. The Missing Sync for Windows Mobile oferuje podobne możliwości za podobne pieniądze.
Jeśli więc macie zamiar kupić nuvifona – albo jakiegokolwiek innego nieapplowskiego smartfona – trzeba będzie wziąć pod uwagę dodatkowy wydatek. Mogę was jednak zapewnić, że na pewno okaże się on wart każdego wydanego centa. Zresztą SyncMate jest dostępny a Missing Sync oferuje 14-dniowy okres próbny – możecie sprawdzić samemu…
Jak widać – mimo, że przed momentem zachęcałem was do zakupu gotowego, kompleksowego rozwiązania – można się bez niego obejść łącząc ze sobą funkcjonalność doubleTwist, darmowej wersji SyncMate oraz systemowe możliwości OS X. Da się więc używać windowsowego smartfona na maku bez dodatkowych wydatków – choć zdecydowanie nie jest to moim zdaniem warte czterdziestu dolarów oszczędności. Ale jeśli ktoś chce – można…
Myślę, też że producent spokojnie mógłby dołączyć darmowe makowe oprogramowanie albo chociażby informację o nim do zestawu – w końcu nie wszyscy potencjalni nabywcy muvifona używają pecetów! Jednak Asus najwyraźniej nie celuje w tą stronę…
Mimo to w sekcji Najczęściej zadawane pytania na stronach poświęconych M20 znalazłem informację na temat instalacji jakiegoś plugina dla maka. Poklikałem i znalazłem się na stronie Garmina, który oferuje całkiem sporo narzędzi dla maków! Pierwsze wrażenie pozytywne ale po chwili zrozumiałem, że coś tu jednak nie gra – skąd mam bowiem wiedzieć czy wszystkie te dodatki zadziałają z nuvifonem. Cały kłopot polega na braku jednoznacznych informacji podanych w jakiejś strawnej formie. Jako użytkownik liczyłbym na proste wyjaśnienie, bez wdawania się w techniczne szczegóły lub niewiele mówiące wyjaśnienia. A tu człowiek dowiaduje się jak ma ściągnąć i zainstalować cały pakiet – i to krok po kroku! – ale jednocześnie nie wie czy w ogóle on mu się do czegoś przyda! Instalacja rzeczonego plugina wyglądała prawie jak maszyna która robi piiiiiing. Wszystko poszło gładko i sprawnie ale nie udało mi się go zmusić do żadnej sensownej pracy… Cała ta powyższa sytuacja to doskonała ilustracja powiedzenia „technika stworzona przez inżynierów dla inżynierów”. Ech! Chyba nie tego oczekują nabywcy i użytkownicy…
Przypominam, że obok mnie różne modele nuvifonów testują jeszcze autorzy blogów www.foto.pwsk.pl, cassia.pl oraz wiecek.biz. Zachęcam więc do odwiedzin wyżej wymienionych i konfrontacji opinii. Poza tym komplet informacji zawsze jest dostępny na facebookowym profilu producenta. Pamiętajcie też, że cały czas czekam na wasze pytania, sugestie co jeszcze opisać, na co zwrócić uwagę i tak dalej. Odpowiedzi będą po świętach!
Last modified on 2010-01-04 17:24:39 GMT. 3 comments. Top.
Jaka jest ilość kliknięć do budzika? Dwa. Reszta to już ustawienia i tu jest już gorzej bo niezbyt czytelnie.
Iloma kliknięciami dojdziesz do wyciszenia telefonu? Do ściszania i zgłaśniania służą dwa przyciski z boku, dokładnie tak samo jak w iPhonie. Obok suwaka mamy też na ekranie dwa osobne przyciski które pozwalają całkowicie wyciszyć telefon i włączyć wibrację. Słowem jest szybko i naturalnie. Ponadto w ten sam sposób działa ikonka głośniczka w tzw. trayu.
Iloma kliknięciami dojdziesz do kalkulatora (lub każdej innej aplikacji)? Ikonkę kalkulatora lub dowolnej aplikacji można dodać na jeden z kilku ekranów ze skrótami może być więc dostępna zaraz po odblokowaniu telefonu.
Ile trzeba aby zapisać nowy telefon oraz ile aby edytować istniejący? Zakładając, że mamy telefon odblokowany trzy kroki aby dodać kontakt (i możemy zacząć wprowadzać dane) oraz cztery aby edytować istniejący.
Dlaczego wybrali Windows Mobile? Cóż, też zadawałem sobie to pytanie. Przynajmniej kilkanaście razy… A odpowiadając poważniej – widocznie tak jest taniej niż napisać własny system od zera. Zwłaszcza jeśli nie myśli się o stworzeniu platformy – tak jak zrobiło to Apple – a o sprzedaży różnych niekompatybilnych i niepowiązanych ze sobą urządzeń. W tym roku mam M20, za rok będzie M40 albo M30 i tak dalej. Drugi z nuvifonów, model G60 działa już pod kontrolą Linuxa. Może tu jest jakaś nadzieja? Test tego smartfona znajdziecie na blogu wiecek.biz.
Ciekaw więc jestem jak w porównaniu z iPhonem wypada intuicyjność interfejsu? Pisałem o tym kilkukrotnie w teście ale na potrzeby tego odcinka powtórzę. Źle. Windows Mobile pozwala dosyć precyzyjnie skonfigurować telefon pod siebie, po przyzwyczajeniu pozwala na w miarę szybką obsługę, nakładka Asusa pozwala wprowadzić w to trochę wygody i nieco upodobnić telefon do iPhona ale właściwie żadno z powyższych rozwiązań nie jest konsekwentne ani intuicyjne. Do tego dochodzi ekran reagujący na nacisk a nie na dotyk, rysik który ma wprawdzie kilka zalet ale także w porównaniu z palcem poważną wadę – trzeba go wyjąć! – i mamy komplet informacji. M20 to nie jest telefon dla kogoś kto szuka prostoty i szybkości znanej z iPhona.
Interesuje mnie czy M20 ma wymienną baterię? Tak. Czy M20 ma wejście na karty flash? Nie. Jaką pojemność ma M20? 4GB. Wszystkie parametry techniczne można znaleźć na stronie producenta. Jakiej rozdzielczości jest aparat fotograficzny i jakiej jakości są robione nim zdjęcia? Aparat ma matrycę o rozdzielczości 3 megapiksele. Zdjęcia są takie jakich należy się spodziewać po komórce. Jakość fotografii zawsze zależy od człowieka – patrz fotografia otworkowa – skoro można zrobić dobre zdjęcie pudełkiem do butów można je także zrobić komórką. Każdą.
Ciekaw jestem jak nuvifone wypada w kwestii żywotności baterii? Nie najgorzej. Jednak jak wszystkie tego typu wielofunkcyjne urządzenia jest wykorzystywany znacznie bardziej niż zwykłe telefony co odbija się na osiągach. Zakładając normalne zastosowania – kilka stron www, parę mejli, rozmów esemesów, jakaś grę, kilkukrotne użycie GPS lub LBS, używanie wifi, synchronizację z komputerem po bluetooth i tym podobne zastosowania trzeba nastawić się na codzienne ładowanie telefonu. No góra co drugi dzień. Trudno tutaj o bardziej precyzyjne wyniki – wszystko zależy od intensywności z jaką używamy telefonu.
Jak wygląda synchronizacja z makiem? Pisałem o tym obszernie wcześniej ale powtórzę. Producent nie dostarcza żadnego wsparcia dla OS X. Na szczęście istnieją rozwiązania firm trzecich – niestety płatne. Koszt zakupu dodatkowej aplikacji wynosi około 40 dolarów. Niemniej za te pieniądze dostajemy bardzo funkcjonalne i solidne oprogramowanie. Jeśli więc chcemy używać M20 z makiem (lub szerzej każdego innego smartfona z WinMo) trzeba po prostu cenę programu wliczyć w koszt zakupu telefonu. Można też poradzić sobie używając darmowych wersji komercyjnych narzędzi, przenosić dane ręcznie lub za pomocą jakichś skryptów i tym podobne ale na pewno nie będzie to tak łatwe i wygodne jak używanie dedykowanego oprogramowania.
Ja jestem ciekawy, czy ten telefon potrafi pracować bez komputera? Oczywiście. Choć w ten sposób sporo się traci. To właśnie synchronizacja kontaktów, kalendarzy, danych i kompleksowa współpraca z komputerem powoduje że warto zapłacić za smartfona więcej niż na zwykłą komórkę.
Czy przez bluetooth da się przesyłać dane do innego telefonu? Tak. Windows Mobile oferuje tu dwie możliwości – na pierwszy rzut oka nieco nieczytelne – wyślij i transmituj. Wysyłanie dotyczy esemesów, ememesów, mejla itp. podczas gdy transmisja oznacza wysyłanie danych via bluetooth.
Bardzo chciałbym zobaczyć ile trwa otwarcie wiadomości tekstowej, przejście do książki adresowej, czy chociażby wejście w odtwarzacz. Telefon działa szybko. Nie można mu pod tym względem nic zarzucić. Otwarcie książki adresowej to dosłownie moment – dłużej trwa chyba wybudzenie telefonu ze stanu czuwania! Podobnie rzecz wygląda z muzyką czy esemesem. Problemem jest tutaj nie tyle szybkość reakcji urządzenia (wydajność) ale wrażenia jakie odbiera użytkownik. To co psuje obrazek to niezbyt płynna animacja, wymagający zdecydowania i nacisku ekran rezystancyjny oraz niepotrzebne windowsowe komunikaty (np. przy pierwszym uruchomieniu odtwarzacza telefon wyświetla nagscreena z informacją gdzie jest zapisywana muzyka, da się to na szczęście wyłączyć ale częstotliwość ich występowania jest irytująca i ostatecznie spowalnia obsługę), które stwarzają wrażenie, że całość reaguje dosyć ospale. Działanie urządzenia może też spowolnić multitasking – dużo aplikacji w tle odbija się czasie reakcji używanego programu.
Tyle tym razem. Za parę dni zapraszam na podsumowanie całości. Przypominam też, że bok mnie różne modele nuvifonów testują jeszcze autorzy blogów www.foto.pwsk.pl, cassia.pl oraz wiecek.biz. Zachęcam więc do odwiedzin wyżej wymienionych i konfrontacji opinii.
Last modified on 2010-01-09 10:53:01 GMT. 0 comments. Top.
To nie jest zły telefon. Sporo potrafi. Po oswojeniu, przyzwyczajeniu i starannym dostosowaniu go do własnych potrzeb może być całkiem wygodny i szybki w obsłudze. Jeśli producent nie porzuci tego modelu i zadba o poprawki, aktualizacje i zmiany w oprogramowaniu, może być tylko lepiej. Nie mam wątpliwości, że to możliwe. Wystarczy tylko trochę więcej zaangażowania w projekt interfejsu aby wyeliminować większą część jego wad – poważnie! Oczywiście, szkodzi mu bardzo porównanie z iPhonem – nie mogło go jednak na tym blogu zabraknąć, prawda? Nie chciałbym jednak aby wpłynęło to na ocenę nuvifona w dominujący sposób – w końcu nie wszyscy są z możliwości, specyfiki i filozofii obsługi iPhona zadowoleni… Być może więc nuvifony są właśnie dla nich, nie sądzicie?
Ewidentne zalety nuvifona to – dostępna bez żadnych dodatkowych kosztów – nawigacja z dobrymi mapami, wygodny i przyszłościowy system LBS (Location Based Service). Na plus zasługuje też – niestety niezbyt udana – próba ukrycia Windows Mobile pod uproszczonym i przejrzystym „iphonowym interfejsem”. Widać że Asus dostrzega problem zbyt skomplikowanej obsługi i stara się mu zaradzić. To daje jakąś nadzieje na przyszłość. Sam wyświetlacz jest świetnej jakości – naprawdę! – szkoda tylko, że wymaga tyle zdecydowania… Mutidotyk nie jest wcale niezbędny do wygodnej obsługi multimedialnej komórki jednak ekran dotykowy – jak sama nazwa wskazuje – zdecydowanie powinien reagować na dotyk a nie na nacisk. Tego właśnie oczekujemy biorąc do ręki takie urządzenia, prawda? Myślę więc, że rezystancyjny wyświetlacz to po systemie operacyjnym druga podstawowa wada nuvifona. Techniczne możliwości to jedno – niektóre są imponujące jak LBS, niektóre stanowią obowiązujący na rynku standard niewart nawet wzmianki, niektóre wymagają drobnych lub większych poprawek – ale wszystko ostatecznie i tak rozbija się o samą obsługę urządzenia. Jeśli jest ona niedopracowana, zawodna lub zbyt wymagająca to nawet najlepsza, najnowocześniejsza i najlepiej pomyślana elektronika przestaje być atrakcyjna. Niby mamy wszystko co trzeba, niby poukładane logicznie a jednak… Coś tu nie gra. Ostatecznie to właśnie interfejs, jego czytelność i responsywność decyduje o tym jak odbieramy całą resztę. Nie chcę być niepotrzebnie złośliwy ale Asus i Garmin mają w tym obszarze sporo do nadrobienia… Nie tylko oni zresztą ale to już temat na inny tekst.
Mimo, iż Windows Mobile pozwala na ustawienie tysiąca różnych parametrów (często niepotrzebnych i tylko komplikujących używanie) nie znalazłem np. sposobu na dostosowanie zestawu trzech dużych ikon (słuchawka, lupa, mapa) do własnych potrzeb – niby drobiazg a jednak… Telefon komórkowy to telefon komórkowy – nic wielkiego, można się go „nauczyć” ale przecież każdy z nas korzysta z tego typu urządzeń inaczej, nawet jeśli są to tylko drobne różnice. Jeden więcej dzwoni, inny więcej esemesuje a jeszcze inny woli słuchać muzyki zamiast serwować po sieci. Wiecie o co chodzi. Warto by więc pozwolić każdemu ustawić najczęściej wykorzystywane funkcje pod siebie. Może wydawać się że to drobnostka – da się w końcu ustawić pozostałe ikonki – ale ta niekonsekwencja wydaje mi się nie tyle uciążliwa co bardzo wymowna. Zwłaszcza w systemie, który co chwilę o coś pyta, prosi o doprecyzowanie, potwierdzenie i umożliwia konfigurację tysiąca i jednego drobiazgu. Skąd bierze się ten dysonans? Telefon jest niezaprzeczalnie na swoim miejscu, z szukaczki (LBS) może bym nie zrezygnował (choć pewny nie jestem, używa się jej jednak rzadziej niż np. odtwarzacza muzyki) ale już na pewno wywaliłbym precz domyślny skrót do map. Pokazuje on właściwie tylko bieżącą pozycję a to wydaje mi się kompletnie nieprzydatne – chyba że ktoś prowadzi taki tryb życia, że regularnie budzi się w obcym mieszkaniu, w nieznanym mieście i pozbawiony wspomnień… Pisałem o tym obszernie wcześniej – brak tu po prostu projektu interakcji, pomysłu który niwelowałby ów rozdźwięk pomiędzy opinią inżyniera a potrzebami użytkownika. Swoją drogą, ciekawe czy jest to w ogóle możliwe kiedy sprzęt i oprogramowanie pochodzi od dwóch różnych producentów? Oto jest pytanie!
Ok. Wystarczy tego narzekania. Powtórzę – to nie jest zły telefon jednak żeby go używać trzeba się go nauczyć i wybaczyć mu wszystkie windowsowe grzechy. Zresztą Windows Mobile i sam nuvifon pozwalają na znacznie więcej niż się z początku wydaje – i oddając sprawiedliwość muszę powiedzieć, że budzi to mój szacunek – jednak nieoczywista obsługa i nieczytelny interfejs skutecznie utrudniają codzienne korzystanie z wszystkich tych zbędnych i niezbędnych dobrodziejstw. Nuvifone jest po prostu wymagający i trzeba sporo samozaparcia aby się z nim zaprzyjaźnić. Ponadto w ciągu miesiąca i kilku dni używania M20 zaliczyłem cztery zwisy – telefon albo sam się zrestartował albo musiałem to zrobić za niego. Dwa razy trzeba było wyjąc baterie bowiem telefon przestał reagować na bardziej cywilizowane próby dobudzenia… Swoją drogą, może to jest właśnie jeden z niezbyt oczywistych powodów dla których różni producenci elektroniki użytkowej tak niechętnie montują je na stałe? Tak czy siak, średnio daje to jeden zwis na półtora tygodnia – czyli zdecydowanie za dużo. Jest oczywiście jakaś szansa, że zaobserwowane problemy to specyfika tego akurat konkretnego modelu i prawdę mówiąc tak właśnie chce o tym myśleć. Bo jeśli to uroda całej serii czy kolejny urok mobilnego Windowsa – oj, kiepsko wróżę całej platformie… Mimo wszystko – nie mam wcale zamiaru wieszać psów na nuvifonie ani na innych windowsowych smartfonach. Oczywiście jedne są lepsze, drugie gorsze – jak to w życiu bywa – ale to fantastyczne, że istnieją, tanieją, powszednieją i koniec końców, z sezonu na sezon stają się coraz bardziej użyteczne. Każdy z nich ułatwia jakoś nasze codzienne sprawy, pozwala oszczędzić czas albo nogi – i warto o tym pamiętać gdy formułujemy kategoryczne sądy albo opinie. Opisałem wady nuvifona bowiem rzucają się w oczy – nie oznacza to jednak, że są one najważniejsze albo uniemożliwiają jego używanie. Wprawdzie M20 nie jest jakoś specjalnie wyjątkowy – na rynku jest wiele podobnych konstrukcji – ma jednak kilka zalet (LBS, nawigacja, dostęp do garminowych map) które przecież wyróżniają go pozytywnie na tle windowsowej konkurencji. Oczywiście nie jest to urządzenie na miarę iPhona – żaden tam wściekły killer-admirer – i raczej trudno byłoby mi go osobiście polubić czy zachwalać ale nie popadajmy w skrajności – da się go przecież normalnie używać, robi to do czego służy: dzwoni, odtwarza muzykę, nawiguje, pozwala w potrzebie wysłać mejla, zrobić zdjęcie, napisać tekst, przypomina o spotkaniach i tak dalej. To dostatecznie dużo. Choć – przyznam się bez bicia – liczyłem na coś więcej…
Iloma kliknięciami dojdziesz do wyciszenia telefonu? Do ściszania i zgłaśniania służą dwa przyciski z boku, dokładnie tak samo jak w iPhonie. Obok suwaka mamy też na ekranie dwa osobne przyciski które pozwalają całkowicie wyciszyć telefon i włączyć wibrację. Słowem jest szybko i naturalnie. Ponadto w ten sam sposób działa ikonka głośniczka w tzw. trayu.
Iloma kliknięciami dojdziesz do kalkulatora (lub każdej innej aplikacji)? Ikonkę kalkulatora lub dowolnej aplikacji można dodać na jeden z kilku ekranów ze skrótami może być więc dostępna zaraz po odblokowaniu telefonu.
Ile trzeba aby zapisać nowy telefon oraz ile aby edytować istniejący? Zakładając, że mamy telefon odblokowany trzy kroki aby dodać kontakt (i możemy zacząć wprowadzać dane) oraz cztery aby edytować istniejący.
Dlaczego wybrali Windows Mobile? Cóż, też zadawałem sobie to pytanie. Przynajmniej kilkanaście razy… A odpowiadając poważniej – widocznie tak jest taniej niż napisać własny system od zera. Zwłaszcza jeśli nie myśli się o stworzeniu platformy – tak jak zrobiło to Apple – a o sprzedaży różnych niekompatybilnych i niepowiązanych ze sobą urządzeń. W tym roku mam M20, za rok będzie M40 albo M30 i tak dalej. Drugi z nuvifonów, model G60 działa już pod kontrolą Linuxa. Może tu jest jakaś nadzieja? Test tego smartfona znajdziecie na blogu wiecek.biz.
Ciekaw więc jestem jak w porównaniu z iPhonem wypada intuicyjność interfejsu? Pisałem o tym kilkukrotnie w teście ale na potrzeby tego odcinka powtórzę. Źle. Windows Mobile pozwala dosyć precyzyjnie skonfigurować telefon pod siebie, po przyzwyczajeniu pozwala na w miarę szybką obsługę, nakładka Asusa pozwala wprowadzić w to trochę wygody i nieco upodobnić telefon do iPhona ale właściwie żadno z powyższych rozwiązań nie jest konsekwentne ani intuicyjne. Do tego dochodzi ekran reagujący na nacisk a nie na dotyk, rysik który ma wprawdzie kilka zalet ale także w porównaniu z palcem poważną wadę – trzeba go wyjąć! – i mamy komplet informacji. M20 to nie jest telefon dla kogoś kto szuka prostoty i szybkości znanej z iPhona.
Interesuje mnie czy M20 ma wymienną baterię? Tak. Czy M20 ma wejście na karty flash? Nie. Jaką pojemność ma M20? 4GB. Wszystkie parametry techniczne można znaleźć na stronie producenta. Jakiej rozdzielczości jest aparat fotograficzny i jakiej jakości są robione nim zdjęcia? Aparat ma matrycę o rozdzielczości 3 megapiksele. Zdjęcia są takie jakich należy się spodziewać po komórce. Jakość fotografii zawsze zależy od człowieka – patrz fotografia otworkowa – skoro można zrobić dobre zdjęcie pudełkiem do butów można je także zrobić komórką. Każdą.
Ciekaw jestem jak nuvifone wypada w kwestii żywotności baterii? Nie najgorzej. Jednak jak wszystkie tego typu wielofunkcyjne urządzenia jest wykorzystywany znacznie bardziej niż zwykłe telefony co odbija się na osiągach. Zakładając normalne zastosowania – kilka stron www, parę mejli, rozmów esemesów, jakaś grę, kilkukrotne użycie GPS lub LBS, używanie wifi, synchronizację z komputerem po bluetooth i tym podobne zastosowania trzeba nastawić się na codzienne ładowanie telefonu. No góra co drugi dzień. Trudno tutaj o bardziej precyzyjne wyniki – wszystko zależy od intensywności z jaką używamy telefonu.
Jak wygląda synchronizacja z makiem? Pisałem o tym obszernie wcześniej ale powtórzę. Producent nie dostarcza żadnego wsparcia dla OS X. Na szczęście istnieją rozwiązania firm trzecich – niestety płatne. Koszt zakupu dodatkowej aplikacji wynosi około 40 dolarów. Niemniej za te pieniądze dostajemy bardzo funkcjonalne i solidne oprogramowanie. Jeśli więc chcemy używać M20 z makiem (lub szerzej każdego innego smartfona z WinMo) trzeba po prostu cenę programu wliczyć w koszt zakupu telefonu. Można też poradzić sobie używając darmowych wersji komercyjnych narzędzi, przenosić dane ręcznie lub za pomocą jakichś skryptów i tym podobne ale na pewno nie będzie to tak łatwe i wygodne jak używanie dedykowanego oprogramowania.
Ja jestem ciekawy, czy ten telefon potrafi pracować bez komputera? Oczywiście. Choć w ten sposób sporo się traci. To właśnie synchronizacja kontaktów, kalendarzy, danych i kompleksowa współpraca z komputerem powoduje że warto zapłacić za smartfona więcej niż na zwykłą komórkę.
Czy przez bluetooth da się przesyłać dane do innego telefonu? Tak. Windows Mobile oferuje tu dwie możliwości – na pierwszy rzut oka nieco nieczytelne – wyślij i transmituj. Wysyłanie dotyczy esemesów, ememesów, mejla itp. podczas gdy transmisja oznacza wysyłanie danych via bluetooth.
Bardzo chciałbym zobaczyć ile trwa otwarcie wiadomości tekstowej, przejście do książki adresowej, czy chociażby wejście w odtwarzacz. Telefon działa szybko. Nie można mu pod tym względem nic zarzucić. Otwarcie książki adresowej to dosłownie moment – dłużej trwa chyba wybudzenie telefonu ze stanu czuwania! Podobnie rzecz wygląda z muzyką czy esemesem. Problemem jest tutaj nie tyle szybkość reakcji urządzenia (wydajność) ale wrażenia jakie odbiera użytkownik. To co psuje obrazek to niezbyt płynna animacja, wymagający zdecydowania i nacisku ekran rezystancyjny oraz niepotrzebne windowsowe komunikaty (np. przy pierwszym uruchomieniu odtwarzacza telefon wyświetla nagscreena z informacją gdzie jest zapisywana muzyka, da się to na szczęście wyłączyć ale częstotliwość ich występowania jest irytująca i ostatecznie spowalnia obsługę), które stwarzają wrażenie, że całość reaguje dosyć ospale. Działanie urządzenia może też spowolnić multitasking – dużo aplikacji w tle odbija się czasie reakcji używanego programu.
Tyle tym razem. Za parę dni zapraszam na podsumowanie całości. Przypominam też, że bok mnie różne modele nuvifonów testują jeszcze autorzy blogów www.foto.pwsk.pl, cassia.pl oraz wiecek.biz. Zachęcam więc do odwiedzin wyżej wymienionych i konfrontacji opinii.