O jabłkowym tablecie
12 stycznia 2010 o godzinie 11:55, w kategorii Jabłuszka.
Im więcej plotek krąży po sieci tym trudniej zachować rozsądek. Applowski tablet to temat z dłuuuuga brodą. Mówi się o nim przy różnych okazjach od kilku lat – ostatnio jednak bardzo kategorycznie. Poznaliśmy już datę premiery, wszystkie możliwe nazwy, specyfikację techniczną i koszta produkcji, konkurencja pokazała własne tabletopodobne konstrukcje, paru ważniaków coś chlapnęło w jakiejś rozmowie – słowem – teraz czas na Apple. Prawda? Przypominam jednak, że tak samo było z applowskim netbookiem. W pewnym momencie gorączka sięgnęła zenitu, sceptycy zaczęli mówić „właściwie czemu nie?”, wszyscy inni byli pewni a netbooka z jabłkiem nie było, nie ma i najprawdopodobniej nigdy nie będzie. Nikt z komentatorów jednak nie zna planów Jobsa ani przyszłości wciąż więc pozostajemy w punkcie albo-albo. Co z tego, że nie ma skoro może być? A napięcie rośnie. Uległ mu nawet John Gruber, znany z lekceważącego stosunku to wszystkich tych sieciowych rewelacji, plotek, spekulacji i zamazanych zdjęć, pisząc, że jeśli Apple pokaże tego typu urządzenie to zredefinuje przy tej okazji obsługę komputera osobistego. Owszem Apple niewątpliwie ma taki potencjał co udowodniło dobitnie wprowadzając na rynek iPhona – wcześniej wydawało nam się, że o komórkach wiemy już wszystko i że niewiele da się z nimi zrobić – ale co u licha owa gruberowska obietnica tak na prawdę znaczy? Zaletą iPhona są rozmiary. Nosimy go w kieszeni – i to właśnie kieszonkowy internet, gry, multimedia i co tam jeszcze chcecie stanowią o jego sile. To po prostu telefon lepszy niż inne. Lepszy w sensie – lepiej pomyślany, wygodny, oczywisty w obsłudze. Apple zrobiło w tej materii bardzo dużo lecz przecież jednocześnie niewiele. Używaliśmy telefonów wcześniej – każdy z nas nosił przy sobie jeden lub nawet dwa, nieprawdaż?Więcej, komórki to urządzenia które sprzedawały się mimo tego, że były kiepskie, głupie lub trudne w obsłudze – sprawa była więc właściwie prosta choć oczywiście z punktu biznesowego ryzykowna. W rezultacie iPhone faktycznie zmiótł konkurencję, zredefiniował telefon komórkowy, świat zaczął go naśladować i od par lat prawie wszystkie nowoczesne komórki jakoś go tam przypominają. Wprowadzenie na rynek iPodów czy interfejsu opartego na ikonach do komputerów osobistych też wywołało rewolucję – ale zarówno komputerów jak i przenośnych odtwarzaczy muzyki używaliśmy równie powszechnie jak telefonów komórkowych. iPod zastąpił walkmana, GUI zastąpiło CLI, iPhone zastąpił Nokię i tak dalej. Co jednak ma zastąpić tablet? Książkę, gazetę, laptopa? Papier jest tani, cierpliwy i powszechny gdy tymczasem czytniki ebooków są drogie, kruche i elitarne. Owszem, ludzie tęsknili za cyfrową muzyką – bo jest uniwersalna, nie trzeba jej tłumaczyć i łatwo się nią dzielić – ale nie tęsknią wcale za elektronicznymi gazetami czy książkami. Co więcej – wtedy sami digitalizowali swoje nagrania i wrzucali je do sieci podczas gdy digitalizacja tekstów to pomysł pochodzący od wydawców. A więc z góry a nie z dołu. Jeszcze więcej – już to mamy. Internet ze swoimi e-wydaniami, torrentami i „otwartymi społecznościami” zapewnia dostęp do treści nie zawsze legalnie ale prawie zawsze skutecznie. Co zatem można zyskać korzystając z nich za pomocą tabletu a nie normalnego komputera czy laptopa? Niewiele albo zgoła całkiem nic. Tablety, laptopy udające tablety i tym podobne urządzenia są na rynku od lat – i od lat cieszą się właściwie zerową popularnością. Czemu Apple miałoby to nagle zmienić? Oferując sexy look’n’feel? Multidotyk? Aklcelerometr? Ekskluzywne materiały na wyłączność? Mówcie co chcecie ale brzmi to jak telejabłko tylko jeszcze gorzej. Czym jeszcze mógłby być applowski tablet? Większym iPhonem? Zgoda – większy równa się lepszy oto dogmat współczesnego konsumenta. Ale kto – i po co – miałby chcieć nosić ze sobą tego typu urządzenie? Komu potrzebny jest telefon rozmiarów książki? Albo wielka przenośna konsola do gier? Czy minitelewizor w plecaku? Albo laptop bez klawiatury? Jak można zmienić sposób korzystania z komputera nie oferując jednocześnie czegoś co godnie zastąpi znane nam do tej pory rozwiązania?
W przypadku telefonu komórkowego miało to sens z uwagi na niewielkie rozmiary urządzenia i dylemat – duży ekran albo mała lub mechanicznie wysuwane klawiatura – ale w przypadku sprzętu który mieści się w torbie i ma służyć do czegoś więcej niż tylko wywieranie pierwszego wrażenia? Wirtualizacja klawiatury i myszy zmieni niewiele. Pseudoprzestrzenny interfejs obsługiwany gestami jeszcze mniej – więc? Pytanie nie brzmi zatem wcale co zrobi Apple z tabletem, komputerami i tabletową konkurencją tylko jak można ulepszyć dotychczasowy sposób komunikacji człowieka z komputerem uwzględniając jednocześnie stare nawyki i oferując coś co usprawiedliwiłoby wysiłek (w tym także wydatki) potrzebny do przesiadki. Ładny wygląd, słodkie słówka i wyrafinowany marketing to zbyt mało. Nie staramy się pokazywać produktów, które są po prostu inne. Inne i nowe to relatywnie łatwe sprawy. Zrobić coś co jest z natury rzeczy lepsze, to dużo trudniejsze – mówił niedawno Ive. Design – to Steve Jobs – to nie to jak coś wygląda ale to jak działa. To tylko słowa – powiecie. Być może a jednak przecież mają pokrycie. Używamy maków bo działają lepiej niż inne komputery, ludzie kupują iPhony i iPody bo są wygodne – wie to każdy kto spróbował. Ostatecznie płacimy za to żeby działało – prawda? Zanim więc zaczniemy pytać „kiedy” warto by zastanowić się „co” i „jak”? Odpowiedzi „niewiadomo ale na pewno wszystko się zmieni” zupełnie mnie nie przekonują. Zwłaszcza, że podawane jako pewnik plotki o styczniowej konferencji i wielkim wydarzeniu okazują się dotyczyć corocznego sprawozdania finansowego… Moim zdaniem, Apple ma niewielkie szanse wprowadzić obecnie coś co sprosta oczekiwaniom użytkowników i ich własnym ambicjom – i dlatego żadnej rewolucji nie będzie. Ten rok należeć będzie do drugiej-czwartej generacji iPhona. A tablet? Cóż, kazać na siebie czekać to kazać się pożądać…