Nie podoba ci się…
20 lutego 2006 o godzinie 12:55, w kategorii Jabłka.
Nie podoba ci się nie musisz używać, nie musisz czytać, nie musisz kupować – ten argument pojawia się nierzadko w różnego rodzaju sieciowych dyskusjach, zaś szczególnie często wtedy gdy rozmawia się o makach… Nie podoba ci się, że myszka Apple ma tylko jeden przycisk? To nie kupuj! – czytałem setki razy na grupie pl.comp.sys.macintosh, gdy ktoś narzekał, że brak mu drugiego przycisku i rolki. Temat dwuprzyciskowej myszki skończył się oczywiście wraz z pojawieniem się w sklepach Mighty Mouse – co samo w sobie zresztą było w jakimś sensie przyznaniem racji krytykującej owe braki stronie, tyle że po czasie. Nie ma przymusu czytania Macworlda – usłyszałem po tym jak opisałem działanie szpiegującego plugina FileOpen wymaganego do wyświetlenia lutowego numeru pisma. Nie ma przymusu aby tu zaglądać – usłyszałem po tym jak wyraziłem swoją opinię o zablokowaniu niewinnego w gruncie rzeczy wątku z pytaniami na temat OS X w wersji x86 na forum dyskusyjnym MyApple.pl. Słowem jednym i dosadnym, całe to podejście sprowadza się do prostego – „nie podoba ci się to wyp…dalaj!”. Tak właśnie nabywamy zupełnie nowe prawo do „nieposiadania i nieużywania”.
Ciekawe prawo i ciekawa argumentacja, nieprawdaż? I z pozoru nawet logiczna, bo przecież każdy człowiek (wydawca, administrator czy producent komputerów) może sobie pisać czy robić na co tylko ma ochotę. W końcu to jego pismo, jego serwer czy jego produkt i nikt nie będzie mu mówił co ma z nim zrobić. Zaraz, zaraz, nie tak szybko – chcecie zaprotestować? Nie zawsze? No właśnie. O ile bowiem możemy sobie robić co chcemy jako osoby prywatne o tyle jako reprezentanci pewnych instytucji już niezupełnie. Instytucje bowiem – jak uczy antropologia kulturowa – to pewne stworzone przez ludzi mechanizmy lub organizacje mające na celu realizację pewnych określonych celów. Innymi słowy, na przykład sądownictwo i spisane reguły, które nazywamy prawem, służą do rozwiązywania sporów, gazety do przekazywania informacji, pieniądze do ułatwienia wymiany towar za towar a szpitale do leczenia ludzi. Proste i nieskomplikowane, prawda? Ale też wynikają z tego pewne konsekwencje – to czytelnicy stanowią sens istnienia gazet, nieporozumienia są powodem dla którego potrzebujemy prawników, pieniądze byłyby nic nie warte gdyby nie można ich zamienić na przedmioty lub usługi a szpitale nie mają racji istnienia jeżeli nie przyjmują pacjentów. Bo po co komu szpital, w którym się nie leczy, pieniądz za który nic nie kupimy czy gazeta, której nikt nie czyta? I tak dalej. Tworzymy różne instytucje żeby rozwiązywać problemy i realizować pewne cele a nie po to aby ich nie realizować.
Wróćmy teraz do tytułowego „nie podoba ci się…” – w kontekście opisanym powyżej podejście takie niweczy sens istnienia danej działalności. Skoro mam nie kupować, nie czytać i nie korzystać to po co u diabła ma istnieć pismo nie do czytania, forum nie do dyskusji czy fabryka produkująca towar nie na sprzedaż? Dobrze – powiecie – ale przecież ludzi jest cała masa, jeden lubi to inny tamto – dlatego też w gruncie rzeczy chodzi tu o to aby odpowiednio skonfigurować własne oczekiwania: nie podoba ci sie My Apple czytaj i pisz na MacPluga, nie pasuje ci polski Macworld czytaj wersję angielską, chcesz dwa przyciski w myszce wybierz peceta itd. Otóż wcale nie – taka opozycja zwyczajnie nie istnieje. Każdy ma prawo wybrać także to co mu się z jakichś powodów czy w jakiejś części nie podoba – mak to przecież fajny komputer mimo tego, że mysz ma tylko jeden przycisk*, Macworld zawiera interesujące polskich makuserów treści a My Apple to jedno z bardziej popularnych miejsc w makowej części polskiego internetu – niby dlaczego ktoś miałby z tego zrezygnować? Jakim prawem ogranicza się człowiekowi swobodę wyboru stawiając go przed alternatywą albo bierzesz wszystko albo wcale? A co jeżeli ktoś kupił i nie jest zadowolony? Co jeżeli przeczytał i nie spodobało mu się to co przeczytał? Ma milczeć? Każdy człowiek ma prawo skrytykować, to na czym się zawiódł lub rozczarował. Jeżeli kupimy sobie książkę to czy oznacza to, że ona musi sie nam spodobać? Nie, nadal mamy prawo do własnego zdania i własnej oceny.
Spełnienie warunków postawionych przez właściciela/wydawcę nie oznacza, że z automatu zyskują one naszą całkowitą i bezwarunkową aprobatę. Nawet jeżeli wybieramy ostatecznie tzw. mniejsze zło i decydujemy się zaakceptować obostrzenia to nie stajemy się przez to zakładnikiem przepisów ani tym bardziej niczyją własnością i wciąż mamy pełne prawo aby głośno mówić o tym z czego nie jesteśmy zadowoleni. Wsiadając np. do pociągu PKP możecie mieć własne zdanie o kultowym już – i pięknie pokazanym w „Dniu świra” Marka Koterskiego – kiblu a nie obawiać się, że usłyszycie od konduktora czy współpasażerów – jak się nie podoba to jedź pan pekaesem. Przypominam, że piszę tu cały czas o sposóbie odpierania zarzutów i ucinania dyskusji nad przyjętymi przez decydentów rozwiązaniami, a nie o samych warunkach na których ktoś coś nam udostępnia. Wyobraźcie sobie np. któryś z polskich tygodników, który zamiast odpowiadać na listy czytelników, drukować sprostowania lub polemiki odpisuje wszystkim dużą czcionką: „nie podoba ci się kup sobie inne pismo – my przyjęliśmy taki punkt wiedzenia”. Nikt tak nie robi, nawet nie dlatego, że było by to lekceważące i nieuprzejme (choć to już jest dobry powód) ale dlatego, że spowodowałoby to odejście czytelników do konkurencji. A tego przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie chce, skoro zdecydował się na taką a nie inną działalność. I nie chodzi tu nawet o pieniądze (choć to także jest wystarczający powód) ale o zasięg – jeżeli pismo ma przekazywać informacje to siłą rzeczy chce z nią trafić jak najszerzej, powiększyć grupę odbiorców a nie ich do siebie zniechęcać.
Celem jest więc zdobycie czytelnika a nie obrażanie jego uczuć czy udowadnianie mu, że jest tylko jednym z wielu szarych robaczków i jako jednostka kompletnie nic nie znaczy. Piszę o tym wszystkim, bo zawsze dobrze życzyłem – i życzę nadal – zarówno polskiemu Macworldowi jak i My Apple, i chciałbym, aby zamiast tracić – zyskiwały czytelników. Martwi mnie to co się dzieje, bo jak sądzę, używając argumentacji „nikt nikogo nie zmusza” raczej ich sobie nie przysporzą. Szkoda. Ale też w gruncie rzeczy nic mi do tego… To nie moja rola aby dbać o interesy polskiego Macworlda czy My Apple – niemniej mam już serdecznie dosyć udowadniania, w różnych dyskusjach, że mam nie tylko prawo do niekupowania ale i do kupowania, nie tylko do nieczytania ale i czytania itd. Że mam prawo mieć własne zdanie i że nie odbierze mi go żaden regulamin. I że mam prawo oczekiwać, że miejsca przeznaczone do dyskusji służyć mają rozmowie a nie „milczeniu na pewne tematy”, że nieskomplikowany, darmowy pedeef otworzy się w Preview i nie będzie potrzebował do tego żadnych pluginów, a także, że adresat moich uwag wysłucha moich racji (nawet jeżeli ich ostatecznie nie uzna) a nie z łaską wskaże drzwi… Bo ileż można? Tyle, że zawsze znajdzie sie ktoś kto zechce udowodnić, że dziura w chodniku jest w porządku bo przecież mamy prawo do niechodzenia tą strona drogi, a tak w ogóle to nikt nie ma obowiązku mieszkania przy tej akurat ulicy, prawda? Nie wiem jak wy ale ja mam już powyżej uszu wciskania mi takich kitów. Cała sprawa ma też jednak i dobre strony – dzięki temu, iż publicznie zabrałem głos w sprawie zbanowanego wątku na My Apple zostałem m.in. „wolnościowym guru”, który do tego nie bardzo rozumie to co sam pisze. Warto jednak było bo dzięki temu dowiedziałem się o kolejnym „prawie” które przy tej okazji wypłynęło – tym razem chodzi o „prawo do niemówienia”. Prawda, że to bardzo interesujące dziedziny wolności?
Ciekawy jestem bardzo czy się ze mną zgadzacie…
* Osobiście bardzo lubię jednoprzyciskową myszkę.