Jestem fanbojem!
8 kwietnia 2009 o godzinie 18:10, w kategorii Jabłka.
Wiecie jaka jest zasadnicza różnice pomiędzy Windows, Linuxem a OS X? O ile dobrze pamiętam szło to jakoś tak: Windows – nie działa i nie wiesz dlaczego, Linux – nie działa ale wiesz dlaczego i OSX – działa i nie wiesz dlaczego. Zabawne? Ja sądzę, że tak i pewnie dlatego przy bardzo różnych okazjach słyszę ostatnio, że jestem fanbojem. Toż to przecież oczywiste! Od kilku lat prowadzę stronę o komputerach Apple, udzielam się na forach poświęconych Apple, z powodzeniem używam różnych urządzeń wyprodukowanych Apple, co więcej, jestem z nich zadowolony i dlatego też uważam, że są nieco lepsze niż podobne oferowane przez konkurencję. Może nie zawsze i nie dla każdego ale dostatecznie często. Wszystko zatem pasuje prawda? Jednak fanboj to określenie jednoznacznie pejoratywne. Oznacza nakręconego nastolatka albo wręcz przygłupa, który ślepo, wbrew faktom i z infantylną naiwnością oddaje się jakiejś idei. Słowem, fanboj to taki niedojrzały fanatyk. Fanatyk to zaś jak podaje SJP osoba żarliwie wyznająca jakąś ideę lub religię, skrajnie nietolerancyjna w stosunku do zwolenników innych poglądów lub też ktoś, kto z pasją oddaje się jakiemuś zajęciu lub jest czyimś zagorzałym wielbicielem. Nie jest to jednak ktoś kto jest po prostu wierny własnym poglądom, pewnym zasadom czy uznający jakiś obraz świata za prawdziwy ale ktoś kto jest nim wierny obsesyjne, z przesadą i bezrefleksyjnie a swoją wiarę próbuje – czy to się komuś podoba czy nie – szerzyć w około. I gdyby mu tylko pozwolić narzuciłby ją pewnie siłą…W myśl jednej i drugiej definicji – choć przecież prawdziwa pasja to nic złego – taka etykietka nie jest jednak zbyt twarzowa, prawda? Nawiasem, nie spotkałem się jeszcze nigdy z tym żeby ktoś na kimś wymuszał kupno maka parę razy widziałem za to mniej lub bardziej finezyjne wciskanie ludziom peceta z Windowsem (vide popularny Płatnik, zadeeremowane media na różnych stronach i inne tego typu niewinne projekty). Cóż, mniejsza o to. Co zabawne, etykietę fanboja przyklejają człowiekowi rozmówcy, którzy są zwykle równie pewni własnych racji jednak swą siłę i zacietrzewienie czerpią stąd, że ich sympatii nie da się zidentyfikować lub po prostu stąd, że ich nie posiadają. W zamian oferują zatem czystą, nieukierunkowaną i nieposkromioną antypatię. Co więcej etykietka taka ma zwykle zastąpić rzeczową argumentację – bo kto by tam gadał z jakimś fanbojem? Słowem, zamienić dyskusję w pyskówkę. Maki to przecież tylko przereklamowane, drogie śmieci i każdy kto tego nie widzi jest po prostu żałosny – czytam sobie to tu to tam. Wiecie o co chodzi, widzieliście to pewnie setki razy. Na podobnym pomyśle oparto nawet ostatnią kampanię reklamową Microsoftu. Trochę to dziwne, że największy na świecie producent oprogramowania ignoruje w ten sposób rolę i wartość softu sugerując, że mak to taki sam pecet jak każdy inny – tylko droższy i ładniejszy – a system operacyjny pod którym pracuje to po prostu nieistotny szczegół… Z drugiej strony – użytkownicy maków mieli na biurkach wszystkie funkcje ultranowoczesnej Visty jakieś dwa-trzy lata wcześniej więc faktycznie nie bardzo jest się czym chwalić… Może naprawdę jedyną zaletą windowsowych pecetów jest cena? Ale wróćmy do tematu – przyjmuje więc rolę fanboja zupełnie dobrowolnie. Nie dlatego, żebym ślepo wierzył w ugryzione jabłko ale dlatego, że wierzę że każda, nawet jeśli chwilowa, przesadzona lub nawet źle ukierunkowana pasja lepsza jest od zgorzkniałego, bezmyślnego i bezradnego nihilizmu.
A że maki są za drogie? Być może. Ale przecież wydaję własne pieniądze więc co komu do tego? Co więcej w cenie komputera dostajemy unikalny i właściwie niezawodny system operacyjny, wszechstronne i wygodne oprogramowanie, miły dla oka wygląd, przemyślane i ułatwiające życie dodatki w stylu podświetlanej klawiatury, pracującej dwa razy dłużej niż u konkurencji baterii, multidotykowego trackpada, magnetycznej wtyczki i tym podobne. Słowem, rzeczy które prawdopodobnie warte są tych kilku-kilkunastu procent różnicy w cenie. Z tymi wysokimi cenami to zresztą typowa legenda – ceny maków w ostatnich latach wyraźnie przecież spadły. Ale przyjrzymy się temu z bliska – po pierwsze, to czy coś jest drogie czy tanie zależy nie tylko od tego ile kosztuje ale też od tego ile zarabiamy. W Polsce zarabiamy średnio cztery razy mniej niż na tak zwanym Zachodzie, mamy też stosunkowo wysokie i dosyć rozliczne podatki – mam tu na myśli także takie koszty prowadzenia działalności, które formalnie podatkami nie są ale w istocie niczym się od nich nie różnią a ich koszt przenoszony jest ostatecznie na klienta – oraz sprawiający niemiłe niespodzianki kurs złotego w efekcie czego przekonanie, że maki są drogie ma się u nas całkiem dobrze. Ale gdy spojrzeć na liczby – i to nie tylko ceny ale też udział w rynku i ilość maków w waszym otoczeniu – widać że nie jest to wcale prawda. I tu dochodzimy do punktu drugiego – otóż mak wydaje się nieproporcjonalnie drogi dopiero gdy porównany go ze składakiem złożonym z tanich podzespołów. Gdy jednak weźmiemy markowe konstrukcje uznanych producentów okazuje się że różnice są niewielkie i wcale nie takie oczywiste.
Ostatnio media pisały wprawdzie o tym jak to Mac mini jest o 40% droższy od podobnego mu małego peceta Asusa ale nie eksponowały już zbytnio faktu, że cena innych desktopów jest właściwie porównywalna, nie mówiąc już o tym, że iMac z 24″ calowym ekranem okazał się nawet tańszy od podobnej mu konstrukcji Della! Co więcej wszystkie te porównania z uporem ignorują specyfikę applowskich produktów – a więc oprogramowanie i – co równie ważne – porządnie zoptymalizowaną konfigurację. Że niby co? – zapyta ktoś złośliwy. A jak myślicie, czemu to właśnie maki okazywały się najszybszymi maszynami pracującymi pod Windows? To po trzecie i ostatnie. Dochodzimy tu do sedna a więc do wartości oprogramowania. Uparte ignorowanie faktu, że mak to komputer z systemem operacyjnym jest oczywistym nadużyciem. Nie jest to system preinstalowany – tak jak ma to miejsce u innych producentów – to system dedykowany wykorzystujący racjonalnie możliwości sprzętu na którym działa, dzięki czemu nawet sędziwe komputery z procesorem G4 radzą sobie dziś jeszcze całkiem nieźle. Owa spójność softu i sprzętu odnosi się jednak nie tylko do fizycznej strony zagadnienia ale także decyduje o kulturze pracy z komputerem, konsekwencji w rozwoju i ogólnej stabilności całej platformy. Co więcej model ten pozwala też gładko wprowadzić różne niezbędne zmiany w kolejnych konfiguracjach bez oglądania się na innych. Dziś większość komputerów dorównuje już makom pod względem rozsądku w konfiguracji ale jeszcze dwa, trzy lata temu producenci uważali, że użytkownikowi laptopa bardziej przyda się czytnik linii papilarnych – bo było to modne i quasinowoczesne – niż głupi bluetooth czy nawet wifi! Albo czytnik pięćdziesięciukilku kart pamięci niż wbudowana kamera i mikrofon. Albo wypasiona grafika i bateria trzymająca niewiele ponad godzinę. I tak dalej.
Komputery Apple chyba nigdy nie kusiły modnymi nowinkami w zamian jednak zawsze dostawaliśmy rozwiązania sensowne, wzajemnie spójne, przemyślane i co najważniejsze dobrze oprogramowane. Spokojnie! Nie napisałem doskonałe czy idealne – napisałem przemyślane, uszyte na miarę, koherentne. Słowem, lepsze niż wypadkowa mody, przypadku i dostępnej akurat techniki. Lepsze bo wynikające z racjonalnego projektu a nie z nadarzającej się okazji. Owszem, rozwiązania całościowe mają zapewne kilka wad – z drugiej strony, co ich nie ma? Jednak mają też sporo zalet a tu już dużo trudniej znaleźć podobną równoważnię… Wady zawsze wytknąć jest raczej łatwo, prawda? Od razu wiemy co nam nie gra w Windowsach, z mety wiemy co nie pasuje w OS X czy w Ubuntu. Ale – choćby dla zabawy – spróbujmy przez chwilę poszukać zalet i dopiero wtedy porównać ze sobą stworzoną w ten sposób listę… Zrobiłbym to za was ale rzecz w tym, że to zwykle bardzo subiektywne – dlatego polecam wszystkim własnoręczne zestawienie, naprawdę bardzo kształcąca zabawa. A innymi jeszcze słowy, twierdzę że nawet jeśli to samo można zrobić na dwa różne sposoby nie oznacza to jeszcze że są one równie dobre. To prawda, że wszyscy używamy komputerów trochę inaczej, że każdy z nas ma trochę inne potrzeby, upodobania i oczekiwania ale jednak – mimo wszystkich tych różnic i poza garstką wybitnie specjalistycznych zastosowań – większość z nas używa komputera z grubsza tak samo i do podobnych celów. Nie są to wprawdzie kryteria bezwzględne i nie obejmują one wszystkich bez wyjątku lecz przecież nie trudno je sobie wyobrazić. I dlatego właśnie twierdzę, że w większości wypadków mak sprawdzi się tu lepiej niż dowolny pecet z dowolnym systemem. Nie dlatego, że Apple jest cudowne ale dlatego, że przyjęte przez Apple zintegrowane, kompleksowe rozwiązania – w stylu ekosystemu iPod/iPhone/iTunes czy dedykowanego dogadującego się wzajemnie oprogramowania dla komputerów – mają po prostu dla użytkownika więcej zalet niż tkwiące wciąż w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku kiepsko oprogramowane klony i stojące za nimi podejście w stylu 640kB ought to be enough for anyone. Wiecie o co chodzi – śrubokręt krzyżakowy, optymalizowane sterowniki w piętnastu wersjach, jeszcze szybszy procesor i nieoczekiwane – faktycznie, kto by się spodziewał! – kłopoty z wydajnością lub stabilnością.
Jedyną zaletą klonów i niedopasowanego oprogramowania była niska cena – wtedy faktycznie taniej znaczyło lepiej. Dziś wiemy, że była to tylko sytuacja przejściowa. Co więcej wiemy też jak wiele kłopotów sprowadził ten model na rynek – szybki lecz chaotyczny wzrost przyniósł ze sobą monopol bylejakości. Wspaniałe maszyny jakimi od zawsze były domowe komputery – choćby jeszcze ośmiobitowce – konkurujące ze sobą na poziomie sprzętu, oprogramowania, pomysłów i możliwości stały się nagle zaskakująco nudne, problematyczne w obsłudze i kompletnie nijakie. Zamiast rozwoju techniki wygrała ekonomia masowej produkcji. Nie twierdze, że to coś złego – dzięki temu komputery stały się dostępne i szeroko wykorzystywane – twierdzę jednak że to tylko etap przejściowy – choroba wieku dziecięcego – a nie jedyny, ostateczny i obowiązujący model rozwoju tego biznesu. Dziś zresztą widać to już dość wyraźnie – zwłaszcza gdy spojrzymy na łatwość z jaką urządzenia takie jak iPod czy iPhone wchodzą w istniejący rynek i szatkują wielokrotnie silniejszą, lepiej okopaną i dużo bardziej doświadczoną konkurencję. Widać też doskonale, że poza kolejnymi wizualizacjami jakiś fantastycznych. inteligentnych domów, telepatycznych osobistych asystentów i całej tej wytartej, obiecywanej od dwudziestu lat cybermagii producenci elektroniki użytkowej oferują nam pustkę. Za wytwarzaną obecnie technologią nie stoi bowiem żadna sensowna idea lecz tylko bezwzględna arytmetyka prawa Moora. Dobrze – powiecie – a co w taki razie stoi za Apple, cwaniaczku? Ładna obudowa? Chwytliwy marketing? Hipnotyczny prezes?
Otóż nie. Drobiazg – czyli konsekwentne podporządkowanie całej tej technologii zwykłemu człowiekowi. Nie chodzi tu o to co komputer potrafi zrobić – chodzi o to co ja potrafię zrobić za pomocą komputera. Oto cała różnica. Mak, to komputer który nie tylko ma zostać wyprodukowany i sprzedany, to także komputer który ma być używany. Inni producenci najzwyczajniej kończą swoją pracę w połowie drogi. Apple robi więcej. I jest to znacznie więcej niż tylko „ma działać więc działa”. Oto jest właśnie powód dla którego użytkownicy maków nie tylko ich używają ale dodatkowo jeszcze je lubią. Bowiem – po prostu – da się je polubić. Jak każde sprytnie pomyślane, starannie wykonane, dobrze zaprojektowane i często używane narzędzie. Wiemy ile mu zawdzięczamy. Znamy je. Poza tym komputer to przecież owoc ludzkiej pracy, ucieleśnienie myśli, zmaterializowana koncepcja – tak jak każda maszyna. I tak jak piękny budynek, dobra muzyka, poruszająca fotografia czy błyskotliwa książka powinien budzić szacunek a nawet podziw. Mimo to gdy tylko powiecie coś z sympatią o jakiejś technologii, swoim własnym komputerze lub zresztą o czymkolwiek co akurat lubicie w oczach każdego spotkanego w sieci mądrali-nienawistnika natychmiast zostaniecie fanbojem. Wy jednak macie swoje jabłka (albo znaczki, motocykle, maszyny do pisania, kapsle od butelek, czarnoprochowce, rybki w akwarium i tak dalej i tym podobne) a on nic poza wami – całe to hodowane latami niezadowolenie, które ma niby świadczyć o jakimś „wyższym stopniu intelektualnego rozwoju”, nie jest wiele warte jeśli nie można go potem wyeksponować. Nie dajcie się zatem wykorzystać – zamiast się spierać, prostować i tłumaczyć lepiej już zostańcie fanbojami. Naprawdę – to nie wy macie się czego wstydzić. To właśnie prawdziwa pasja nadaje życiu smak, nie pozwólcie więc sobie wmówić, że wymaga ona jakiegoś pozwolenia czy aprobaty. Dziś będziecie się usprawiedliwiać z wyboru komputera i wstydzić radości jaką wam daje a jutro…?