Ekoterroryzm
29 września 2009 o godzinie 10:02, w kategorii Jabłka.
Znacie ten dowcip? Spotykają się dwie planety i jedna mówi – wiesz mam homo sapiens – a druga na to – nie martw się to mija. Trudno dziś napisać coś więcej o ochronie środowiska. A już zwłaszcza niepochlebnie. Jak mówi Nigel Calder to po prostu herezja. Niemniej spróbuję… Dziś jabłko jest już zielone ale jeszcze dwa lata temu aktywiści z Greenpeace bili w Apple jak w bęben – pamiętacie może o co chodziło? Otóż sprzedawany ówcześnie MacBook Pro zawierał tetrabromobisfenol-A. Zawartość wynosiła 262 mg/kg. Brzmi raczej groźnie choć niezbyt zrozumiale, prawda? Przyjrzyjmy się więc temu z bliska. Tetrabromobisfenol to dioksyna a te – jak powszechnie wiadomo – są bardzo trujące. Wszyscy przecież widzieli Juszczenkę. Zatem już? Wszystko jasne? Tylko co robić – bić na alarm czy raczej uciekać? Chwilunia.Miligram to jedna tysięczna grama i jedna milionowa kilograma (0,000001 kg). Oznacza to, że na kilogram wagi przypadało 0,000262 trucizny. Ale przecież nie wagi laptopa – tylko jakiegoś jego plastikowego elementu, na przykład… wentylatora. Wentylator waży może ze 30 gram – sami więc sobie policzcie jak bardzo toksyczny jest kilogram wentylatorów i jak to się ma do masy i „skażenia” całego laptopa. Co zabawne Greenpeace, przy innej okazji, broniąc się przed zarzutami przemysłu chemicznego, który kwestionował zarówno przedstawione wyniki jak i i metody pomiarowe, twierdziło jednocześnie, że żadna współczesna technika analityczna nie pozwala na precyzyjne określenie składu związków bromu wchodzących w skład tworzyw sztucznych – skąd więc w ogóle brały się te dane? Przecież idąc tym tropem równie dobrze można by twierdzić, że owo zagrożenie nigdy nie istniało, prawda? A jednak na podstawie takich właśnie badań, wyliczeń i raportów powstawały – i nadal powstają – różne poradniki w stylu Jak sprzęt biurowy wpływa na zdrowie?, które radzą, iż sprzęt koniecznie trzeba „wygrzewać” przez kilka dni w często wietrzonym pomieszczeniu, by ulotniły się z niego substancje chemiczne zawarte w podzespołach. A podczas pracy przy komputerze, trzeba również pamiętać o częstym wietrzeniu pokoju, w którym przebywamy. Doprawdy? Tetrabromobisfenol-A to bromowany opóźniacz spalania. W skrócie BFR. BFR to – jak tłumaczy Greenpeace – grupa związków chemicznych, zawierających brom, wykorzystywanych do zmniejszania łatwopalności materiałów takich jak tekstylia, plastiki, kanapy, telewizory, czy materace. Słowem to taki składnik dzięki któremu wasz komputer wyświetlając film z youtube nie zacznie nagle dymić. Ponieważ spalanie zwykle nie jest jednym z zastosowań domowego komputera problem nie dotyczy więc jego używania ale ewentualnej utylizacji. Mimo wszystko to jednak jest jakieś zagrożenie – powiecie – sprzedaż idzie przecież w miliony sztuk, które kiedyś w końcu trafią na jakieś wysypisko śmieci i w objęcia płomieni. A wtedy zacznie truć. Owszem – jednak jak podaje Wikipedia – z badań wynika, że głównym źródłem emisji dioksyn do atmosfery są pożary lasów. Szacuje się, że w wyniku pożarów w samych lasach Ameryki Północnej do atmosfery dostaje się około 100 kg dioksyny rocznie. Można więc przypuszczać, że roczna emisja dioksyn na całej kuli ziemskiej wynosi kilkaset kilogramów. Jest to co najmniej o rząd wielkości więcej niż wydostaje się ze wszystkich źródeł przemysłowych razem wziętych. Mamy więc skalę problemu. Tylko czemu o tym pisze, skoro to już historia?
Otóż, dziś jabłko jest zielone a Jobs mimo wcześniejszych oporów – mówił: zostawcie biznes komputerowy w spokoju i zajmijcie się lepiej ratowaniem wielorybów – uczynił z ekologii kolejny element appowskiej promocji. Nawet sprzedawcy w polskich salonach zachwalają mniejsze zużycie energii, mniejszy wpływ na zanieczyszczenie środowiska i inne „ekologiczne zalety” applowskich urządzeń co pokazuje, że temat ten jest traktowany przez Apple bardzo poważnie. I trudno się temu dziwić – taka dziś moda, a spora część ludzi traktuje ekologię jako znak nowoczesności, świadomości czy wręcz cywilizacyjnego rozwoju. Nikomu – a zwłaszcza korporacjom, które działają w dużej mierze w oparciu o starannie aranżowany wizerunek – nie zależy na byciu w oczach klientów zapóźnionym, szkodliwym czy niedbałym. Moda to jednak z definicji działanie głównie na pokaz. Trzeba się z nią obnosić, dokładnie tak samo jak z nowym płaszczem, torebką czy choćby nawet samochodem. Ale ekologia to przecież coś więcej niż tylko widoczna gołym okiem etykieta czy deklarowany pogląd. To nauka. Nauka zaś polega na budowaniu hipotez i surowym falsyfikowaniu ich za pomocą dotychczas zdobytej wiedzy i umiejętności. Tymczasem z ekologią jest inaczej. Kłopot w tym, że jakiś czas temu gładko przerodziła się ona w ideologię a nawet politykę. Jednym słowem, w kolejną globalną walkę o „wielką wspólną sprawę”. A pierwszą ofiarą tej walki była – jak zwykle w takich sytuacjach – prawda. Nie od dziś wiadomo, że szlachetny cel uświęca środki a wszystkie wielkie wspólne sprawy wymagają wyrzeczeń – dobrowolnych i przymusowych bo przecież interes jednostki nie może być ważniejszy od interesu nas wszystkich – nieprawdaż? Jednocześnie wiadomo też, że ktoś musi za to powszechne oświecenie zapłacić, że ktoś musi decydować o tym co jest dobre a co złe – inaczej nic z tego przecież nie wyjdzie. Taka „ekologia” to źródło władzy. Nie chodzi tu już o wcale o zanieczyszczenie środowiska, o zagrożone gatunki, o odpowiedzialny rozwój technologii czy o naprostowanie ludzkiej niefrasobliwości ale o zdefiniowanie zagrożeń z którymi władza, eksperci i różne instytucje mogą potem bohatersko i bez końca walczyć. I tak trwa prawdziwy blitzkrieg – ze sklepów wycofuje się jednorazowki, zakazuje się produkcji normalnych żarówek albo walczy z globalnym ociepleniem.
Tak samo dobrze idzie walka z biedą, chorobami, kryzysem czy terroryzmem – mimo, że to obszary już nieco wyeksploatowane – o czym przekonująco opowiada choćby Zygmunt Bauman, którego trudno przecież posądzić o radykalizm czy niemodne, konserwatywne albo reakcyjne sympatie. Ktoś inny kiedyś policzył, że przyjazny środowisku elektryczny samochód zużywa więcej energii niż tradycyjny trujący spalinami diesel. Paradoks? Otóż wcale nie. Aby to zrozumieć wystarczy tylko uświadomić sobie, że energia elektryczna nie pochodzi z gniazdka w ścianie, że trzeba ją najpierw wyprodukować a potem dostarczyć i magazynować podczas czego straty są tak duże, że gra przestaje być warta świeczki – wprawdzie elektryczny samochód faktycznie truje mniej ale za to elektrownia więcej. Czy jednak tego typu informacje, sprostowania lub wątpliwości przedostają się do masowej świadomości? Czy w ich wyniku zmieniają się alarmistyczne doniesienia, plany kryzysowe albo cele pseudoekologów? Nie. Ważniejsze są przecież dobre intencję, chęć szczera i właściwe nastawienie. Medialna gorączka, różne ideologiczne festyny na których króluje naiwny, powierzchowny trybalizm czy polityczne decyzje buduje się bowiem w oparciu o proste, łatwo przyswajalne prawdy – to przemysł jest zły, to technologia jest zagrożeniem, to cywilizacja prowadzi nas w kłopoty i tak dalej. Komputery, nawozy sztuczne, samochody a nawet medycyna przynosi zagładę naturalnego środowiska a w bliskiej, choć nieokreślonej, przyszłości spotka nas za to straszna ale zasłużona kara. Oceany wystąpią z brzegów, nadejdzie epoka lodowcowa albo wybije nas jakiś zmutowany wirus. Trzeba to zatrzymać! To ostatni dzwonek! Czas działać! Jak to pisał Bastiat – ignorancja po raz kolejny ogłosiła swoja nieomylność i w imię tej nieomylności domaga się despotyzmu. Jednak wszystkie te argumenty oznaczają również, że pierwotnym zagrożeniem, złem i źródłem wszystkich kłopotów jest… sam człowiek. Gdyby nie on nie byłoby zanieczyszczeń, masowej produkcji i konsumpcji, sztucznych nawozów, konserwantów i zorganizowanego na masową skalę żabobójstwa. Lecz jeśli to faktycznie człowiek jest problemem – to czymże jest w istocie ekologia? Czy czasem nie „nauką” o tym jak się go pozbyć?
Zastanówmy się czy ludzkie środowisko jest czymś naturalnym? Weźmy na przykład dom. Oczywiście nie! Przecież składa się z łazienek, wind, cegieł, rur, przewodów, okien, dachówek i Bóg wie czego jeszcze. Dachówki nie rosną na drzewach, rury nie pływają w wodzie a szyby nie chodzą po ziemi. Od początku do końca stworzył go człowiek. Jak silnik, antybiotyki czy pestycydy. Ale, ale – ptaki też budują gniazda. Dlaczego więc ptasie gniazdo jest naturalne a ludzkie nie? Przecież zasadnicza różnica tkwi jedynie w złożoności projektu. Owszem, człowiek działa świadomie, myśli, kalkuluje, ulepsza. Zamiast zbierać gałęzie produkuje potrzebne mu syntetyki. Jednak czy to czyni go wyrzutkiem? Czy to naprawdę coś złego? Więcej – czy to ma być powód do wstydu? To właśnie dzięki technice i jej rozwojowi życie ludzkie staje się prostsze, dłuższe i bezpieczniejsze. Brak techniki oznacza niepewność i nieustanną harówkę w walce o przeżycie. Dom trzeba ogrzać, zabezpieczyć przed wiatrem i wilgocią, wypełnić zapasami. Od tego właśnie uwalniają nas wszystkie wynalazki – i tak na przykład uprawa roślin i hodowla zwierząt dała ludziom pewność i ciągłość wyżywienia. Myśliwy mógł coś upolować albo nie, zbieracz mógł coś znaleźć albo nie – tymczasem rolnik nie miał już tego typu obaw. Uprawa to technika taka samo jak maszyna parowa czy silniki diesla, które ułatwiły transport, handel i podróże. To dzięki nim możecie jeść pomarańcze a nie tylko kapustę. To coś złego? Powiecie – problemem są skutki zbyt szybkiego i zbyt intensywnego rozwoju. Zgadza się – wszystko ma swoją cenę – ale przecież nie to jest treścią współczesnej ekologii, przynajmniej nie w jej medialnym, politycznym i propagandowym wydaniu. Ideałem nie jest wcale harmonijny rozwój, współpraca z przemysłem, równoważenie zysków i kosztów – bo to problem naukowy, który może zostać rozwiązany jedynie dzięki rozwojowi a nie wycofaniu się technologii – ale wymuszony współudział we władzy (i zyskach!) albo, w najlepszym razie, naiwny hippisowski „powrót do natury”. Trzeba jednak pamiętać, że w naturze gatunki współistnieją tylko dzięki wzajemnemu pożeraniu się…
Jak powiedział kiedyś Rush Limbaugh – najpiękniejsze w drzewie jest to, co z nim zrobisz po jego ścięciu. Być może komputery zawierają związki bromu, dioksyny, furany, ołów, arszenik i w ogóle same trucizny – ale przecież nikt nie każe nam ich jeść! – jednak to dzięki komputerom rozwija się biznes, nauka, medycyna, kultura i sztuka. Być może masa elektronicznych i plastikowych śmieci zatruwa gdzieś rozlewisko jakiejś rzeki ale to dzięki masowej produkcji komputery i inne dobra są dostępne dla każdego a nie tylko dla nielicznych. Beneficjentem niskich kosztów, montażu na taśmie czy automatyzacji produkcji jest nie tylko tłusty przebrzydły fabrykant ale także zwykły konsument – o czym jakoś nikt nie chce pamiętać. Być może upowszechnienie druku spowodowało zniszczenie miriadów drzew ale dzięki temu ludzie przestali wierzyć w zabobony i zdobyli wykształcenie. Być może elektrownie cieplne są niezbyt przyjazne dla afrykańskiej przyrody ale dzięki nim ludzie żyjący w slumsach Mogadiszu będę mogli mieć w domach elektryczność i lodówki a nie kopcące dioksynami ognisko… Dlaczego widzimy tylko wady a nie dostrzegamy zalet? Maszyny, wynalazki, technika to przedłużenie ludzkiego umysłu. Owszem, człowiek nie jest i nigdy nie był nieomylny, popełnia i popełniał błędy a historia techniki jest ich pełna. Skażenie, smog czy zatrucia środowiska są faktem, i trzeba się z tym zmierzyć, jednak to nie powód aby stawiać potrzeby żab wyżej niż ludzi czy odrzucać technologię w całości. Zwłaszcza, że rozwój w jednej, pozornie niezbyt istotnej dziedzinie często przynosi nieoczekiwane profity w innej. I tak na przykład często wykpiwany i wyszydzany wysiłek eksploracji kosmosu – bo przecież lepiej budować szpitale – przyniósł gigantyczny rozwój medycyny, dość wymienić tomografię komputerową, rezonans magnetyczny czy inne techniki radiograficzne oparte na cyfrowym przetwarzaniu obrazów…
Ok. Wystarczy, pewnie i tak się rozgadałem. Podkreślam raz jeszcze, że nie chodzi mi o to, że dbałość o środowisko jest nieważna, zła, nieuczciwa czy z natury głupia. Celowo nie wspominałem o ekologach, którzy protestują tak długo dopóki ofiara nie przeleje im na konto określonej „darowizny”, nie wyszukiwałem smakowitych cytatów z pism różnych kolorowych ideologów ruchu, nie kpiłem z dzieci które w czynie społecznym „sprzątają ziemię” wykonując za damo brudną, niewdzięczną pracę, za którą pieniądze regularnie bierze ktoś inny a mimo to cały czas jest co sprzątać… Krytykuje mistyczną, medialną bzdurę, owczy pęd i etatyzm jako metodę rozwiązywania problemów.* Słowem, twierdzę iż rolą ekologii jest edukacja a nie propaganda, nauka a nie polityka, praca a nie protesty. Mam nadzieję, że to jasne? Jednak nie powiem, wam też, że to dobrze, że maki są teraz zielone i że Apple ugięło się pod naciskiem Greenpeace. Apple nie jest i nigdy nie było trucicielem a przy obecnym udziale w rynku – nawet biorąc pod uwagę iPody i iPhony – nie stałoby się nim pewnie nawet wtedy gdyby produkowało obudowy w całości złożone z tetrabromobisfenolu. Trafiło na celownik ekologów tylko dlatego, że jest popularne co oznacza więcej rozgłosu – i nic więcej. Apple postrzegany jest jako lider technologii, szczególnie w kwestii innowacji i chociaż firmy takie jak Dell i HP są dużo większe i sprzedają dużo więcej komputerów, Greenpeace skupił się na Apple, by zwrócić uwagę na politykę ekologiczną w całej branży technologicznej – przyznał kiedyś – i raczej bezwstydnie – Rick Hind, dyrektor Greenpeace ds. kampanii przeciwko szkodliwym substancjom. To się nazywa poczucie misji, prawda? A jednak te niezbyt sensowne ale uporczywe szykany przyniosły w rezultacie oczekiwany skutek. Nie wiem, czy applowskie komputery stały się przez to mniej trujące wiem za to, kto za to zapłaci. Być może część z was zrobi to z ochotą – ja na pewno nie. Nie dlatego żeby obojętny był mi „los matki Ziemi” ale dlatego, że mam nieodparte wrażenie, że to wszystko to tylko gra pozorów. Greenpeace używa Apple jako pałki, Apple korzysta z Greenpeace jak z wędki. Zgrabnie – nie powiem. Tylko co z tego? Może faktycznie byłoby rozsądniej jednak ratować wieloryby?
* Tak na marginesie, prawdziwa ekologia nie ma zbyt wiele wspólnego z ekologią, o której mówią media, różni poprzypinani do drzew aktywiści i ludzie w tramwaju – ochronę środowiska powinniśmy nazywać sozologią ale z jakichś powodów określenie to nie przyjęło się w mowie potocznej.