Błyskawicznie ślamazarny
3 listopada 2009 o godzinie 13:45, w kategorii Jabłuszka.
Świat po raz kolejny obiegła informacja, że iPhone nie obsługuje flasha. Nudne to jak flaki z olejem. I do tego głupie. Flash to oferująca spore możliwości technologia, która z rożnych powodów zamieniła się w typowy bloatware – obecnie zamula już nie tylko komputery ale i użytkowników wyświetlając głównie reklamy. Niekwestionowany szczyt bzdury osiągnęła w tym temacie Nokia sugerując swego czasu, że iPhone pozbawiony obsługi flasha pozwala użytkownikowi na przeglądanie tylko „małego kawałka sieci”. Ooo tak! Flash nie stanowi też – jak głosi popularna teoria – żadnego większego zagrożenia dla App Store i dynamicznie rosnącego rynku przenośnych gier. Pal sześć już kiepską wydajność – znacznie ważniejsze jest sterowanie! Żaden dostępny online flash nie wykorzysta iphonowego akceleratora, kompasu ani nawet multidotyku więc niby czym może konkurować z natywną aplikacją? Nadaje się co najwyżej do jakiś casualowych gier, może starych platformówek i tym podobnych produkcji. Naprawdę – jest się czego bać! Mimo to pogląd, że brak flasha to wielka i bezdyskusyjna wada ma się całkiem dobrze – w końcu żyjemy w czasach w których każde dziecko wie, że więcej równa się lepiej a naprawdę dobra, nowoczesna elektronika to szkatułka na możliwości. Krótko mówiąc, ilość jest ważniejsza niż jakość. W końcu dzięki przymusowej edukacji każdy – nawet prawdziwy kretyn – potrafi liczyć… Siedem to więcej niż pięć a dwanaście to więcej niż siedem – tylko co z tego?I tu dochodzimy do sedna problemu – Apple znowu robi coś w poprzek, po swojemu, inaczej. Apple olewa flasha nie z powodów czysto technicznych (procesor), nie dlatego że producent nie chce czy nie potrafi go napisać ale dlatego, że to technologia, która przynosi więcej szkody niż pożytku. Flash jest kiepski, nadmiernie rozdęty i nadużywany. Większość obecnych zastosowań flasha – odtwarzanie filmów, muzyki, nawigacja po stronach, animacje a nawet te nieszczęsne reklamy – nie wymaga wcale flashowego kontenera. Nawet jeśli przyjąć, że internet potrzebował i potrzebuje tych wszystkich fajerwerków, że sam pomysł był trafiony a jego popularność świadczy o tym niezbicie – z czym nie mam zamiaru polemizować – to trudno zamykać oczy na jego realizację. Skoro z flashem komputery musiały sobie radzić od 1996 roku, skoro wyświetlały go pierwsze pentiumy i G3 to dlaczego dziś do działania wymaga dwurdzeniowego procesora i gigabajta ramu? Uważam – i nie jestem w tym osamotniony – że sieć bez flasha byłaby lepsza. Za taką tezą przemawiają obiektywne argumenty – a nawet jeśli nie – to już na pewno na tyle uzasadnione wątpliwości, że warto by sprawę poważnie rozważyć. Pytam się więc – skoro flash jest kiepski to po co go nadal wspierać? Może najwyższy czas poszukać innego rozwiązania zwłaszcza, że one istnieją i wcale nie ustępują mu wygody, możliwości ani nawet popularności? Jednak w rzeczywistości, w której za rozsądne uważa się twierdzenia iż „zaprzeczanie trendom nie jest czymś co powinno charakteryzować nowatorską firmę”, że nowatorstwo polega na kurczowym trzymaniu się przestarzałego schematu a oryginalność na robieniu tego samego co wszyscy niewiele sprzyja takiemu rozumowaniu. I to jest prawdziwy dramat. Może wystarczy już tego chowania głowy w piasek?